Jak będę prezydentem, to będę wiarygodny

Ze współczesnych polityków najbliżej mi do Mazowieckiego czy Buzka, bo dokonali zmiany języka i mentalności. To jest w polityce najtrudniejsze – mówi kandydat na prezydenta Janusz Palikot w rozmowie z MamPrawoWiedziec.pl.

MamPrawoWiedziec.pl prowadzi wywiady ze wszystkimi, którzy ubiegają się o funkcję prezydenta. Tych, którzy zdecydują się na rozmowę, pytamy o poglądy i pomysły na prezydenturę, bazując na wspólnej dla wszystkich kandydatów grupie zagadnień. Autoryzowane wywiady publikujemy w indywidualnych profilach na MamPrawoWiedziec.pl.

Imiona i nazwisko: Janusz Marian Palikot
Partia: Twój Ruch
Wiek: 50 lat
Wykształcenie: wyższe filozoficzne
Zawód: poseł na Sejm RP
Miejsce zamieszkania: Lublin
Pełne CV, obietnice wyborcze, opis kampanii

MamPrawoWiedziec.pl: Jakie są pana zdaniem największe zagrożenia dla bezpieczeństwa Polski? Zgodnie z konstytucją jako prezydent będzie pan stał na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa oraz nienaruszalności i niepodzielności jego terytorium.

Janusz Palikot: Największym zagrożeniem jest fałszywe rozumienie polityki przez główne siły polityczne. Komorowski, Kaczyński czy Duda myślą o rządzeniu w kategoriach idei zamiast interesu. Ten sposób myślenia był charakterystyczny w XIX wieku, kiedy tworzyliśmy wspólnotę narodową bez państwa i musieliśmy oprzeć się o emocjonalne więzi. W innych krajach, jak Anglia, Francja czy Niemcy, doszło do rewolucji, w wyniku których klasa średnia zdefiniowała politykę jako interesy. W Polsce ten sposób myślenia pojawia się dopiero od upadku komunizmu.

Co to oznacza w praktyce?

– Jest na to wiele przykładów. Minister spraw zagranicznych twierdził niedawno, że to nie Rosjanie wyzwalali Auschwitz, ale Ukraińcy. Czy miało to sens? Bronisław Komorowski planuje świętować zakończenie drugiej wojny światowej na Westerplatte, tam, gdzie wojna się zaczęła. Dlaczego? Czy chodzi mu wyłącznie o to, żeby zagrać Putinowi na nosie? Jaki Polska ma w tym interes? Emocjonalne, postsienkiewiczowskie gesty nie wynikają z gry interesów, którą powinny prowadzić polskie władze.

Co w takim razie leży w naszym interesie?

– Musimy zakończyć konflikt z Rosją i zwiększyć wymianę handlową z Niemcami. W zeszłym roku po raz pierwszy była większa niż ta między Rosją i Niemcami, wciąż jednak niewystarczająco dużą. Dla Polski stanowiła ona 30 proc. handlu zagranicznego, dla Niemiec – zaledwie kilka procent. Kiedy podwoimy te odsetki, będziemy mogli się czuć bezpiecznie. Wówczas atak na Polskę powodowałby kłopoty ekonomiczne w Niemczech.

Jak zakończyć konflikt z Rosją?

– Na warunkach, które wynegocjują Waszyngton, Berlin i Londyn. Prawdopodobnie będzie to oznaczać zgodę na aneksję części wschodniej Ukrainy i zachowanie rosyjskiej strefy wpływów, w tym zamrożenie wejścia Ukrainy do Unii Europejskiej i NATO. Polska nie może eskalować konfliktu w sytuacji, w której nie mamy potencjału militarnego i ekonomicznego, by walczyć z Rosją. Dysponujemy 42 samolotami, Rosja ma ich 1700. Mamy 1500 czołgów, Rosjanie 17 tys. Polska armia to 100 tys. żołnierzy i możliwość mobilizacji miliona rezerwistów, rosyjska może ich wezwać 20 mln. Mamy jeszcze 4 łodzie podwodne do złomowania w 2016 r.

Przez najbliższe 25 lat główną normą polityki bezpieczeństwa powinna być zasada niedopuszczania do żadnych działań zbrojnych w pobliżu terytorium Polski. Pamiętajmy, że w czasie drugiej wojny światowej straciliśmy połowę majątku narodowego, a odbudowa kraju trwała dziesiątki lat.

Czy w ten sposób nie zachęcimy Rosji do dalszej agresji, na przykład na kraje bałtyckie?

– Stany Zjednoczone nie mogą sobie pozwolić na rosyjską agresję wobec kraju członkowskiego NATO. Nie ze względu na relacje z Polską czy Litwą, które mają dla USA drugorzędne znaczenie, ale dla zachowania autorytetu Ameryki na Bliskim Wschodzie. Właśnie dlatego Amerykanie będą nas bronili. Polska jest bezpieczna.

A co z Ukrainą?

– Jej przetrwanie leży w naszym interesie, należy ją wspierać. Jednak nie za cenę zagrożenia militarnego i sankcji gospodarczych ze strony Rosji. Powinniśmy raczej zabiegać o głębszą integrację europejską, rozmawiać o wejściu do strefy euro, o pakcie fiskalnym, o unii bankowej i europejskiej armii. Obecnie Unia Europejska prowadzi bardzo mądrą politykę sankcji, które nie przyciskają Putina do ściany. Przykręcamy go ekonomicznie, a gdy się Putin poddusi i pójdzie na ustępstwa, sankcje będzie można złagodzić.

Prezydent wykonuje zadania w zakresie bezpieczeństwa i obronności przy pomocy Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Jego szef gen. Koziej zdefiniował najważniejsze cele dla polskiej polityki bezpieczeństwa na rok 2015. Są to wzmocnienie wschodniej flanki NATO oraz Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony UE, współpraca ze Stanami Zjednoczonymi i wsparcie Ukrainy. Czy pan je popiera?

– Są właściwe i trzeba je realizować, ale to połowa priorytetów bezpieczeństwa. Ważne są jeszcze dwie kwestie. Po pierwsze, rozwój wymiany handlowej z Niemcami i wzmacnianie gospodarki. Po drugie, modernizacja armii. Przy obecnych nakładach nie ma szans, by polska armia stała się silniejsza od rosyjskiej. Musimy modernizować wojsko, wybierając dla niego specjalizację.

Jaką?

– W 1941 r. rozszyfrowaliśmy niemiecki system dowodzenia. Dziś też powinniśmy wybrać profil związany z paraliżowaniem systemów łączności agresora. Musimy oprzeć wojsko o informatykę, matematykę i cybernetykę. W swoim programie gospodarczym mówię, że Polacy są genetycznie uzdolnieni w tych dziedzinach, dlatego powinniśmy je preferować poprzez inwestycje i ulgi. Jednocześnie należy powiązać te wydatki z nakładami na modernizację armii.

Polska jest coraz bogatszym krajem, premier Kopacz zapowiedziała, że niebawem dołączymy do 20 najbogatszych państw świata. Jakie pana zdaniem wynikają z tego moralne i polityczne zobowiązania na arenie międzynarodowej?

– To chwyt retoryczny. Jeśli przenieślibyśmy Polskę do Afryki, to rzeczywiście bylibyśmy potęgą. Ale kiedy sąsiadujemy z Niemcami, a niedaleko są kraje skandynawskie, to nie wypadamy rewelacyjnie. Najczęściej wypłacana pensja w Polsce to 35 proc. pensji niemieckiej. Jesteśmy bogaci wobec reszty świata, ale biedni wśród Europejczyków. Ponieważ Polska leży w Europie, nie ma społecznej akceptacji, by przekazywać 300 mln zł na Ukrainę. Wciąż jesteśmy krajem tak ubogim, że sformułowanie odpowiedzialnej i społecznie akceptowalnej postawy jest bardzo trudne.

A zobowiązania unijne?

– Musimy realizować zobowiązania podjęte w umowach podpisanych z Unią czy inną wspólnotą międzynarodową, to oczywiste. Jeżeli mamy płacić określony procent na współpracę rozwojową, to płaćmy. Wszystko to trzeba robić, tylko w Polsce jest za biednie, nie ma klimatu, żeby porwać ludzi do takich działań. WOŚP to jest maksimum tego, co Polacy mogą dać.

W tej sytuacji powinno się przekonywać obywateli i systematycznie zwiększać wydatki na współpracę z biedniejszymi od nas. Czy faktycznie Polski na to nie stać?

– Przekazujmy pomoc rozwojową, jeżeli dzięki temu możemy wejść w relacje handlowe czy gospodarcze z krajami niżej rozwiniętymi i maksymalizować swoje korzyści ekonomiczne. Czasem jest tak, że aby inwestować, np. w Nigerii, gdzie są złoża, trzeba uchodzić za państwo społeczne, które niesie pomoc. Niech wszystko, co dajemy, będzie inwestycją, zdobywaniem przyczółków wymiany handlowej i dostępu do surowców. Mówię to z całkowitą bezwzględnością interesu ekonomicznego, bez sentymentów.

 

 

Przedstawiamy kandydatów na prezydenta. Nr 9. na karcie: Janusz Palikot. Na MamPrawoWiedziec.pl znajdziecie: pełne CV -...

Posted by MamPrawoWiedziec.pl on 17 kwietnia 2015

 

Po zamachu na redakcję „Charlie Hebdo” powiedział pan: „Strzały w Paryżu, to strzały w serce Europy, strzały, które mierzą w istotę naszej cywilizacji i prowokują nas do tego, aby ją porzucić. Byłoby spełnieniem marzenia tych, którzy zabili, abyśmy sięgnęli po ich metody!”. Czym pana zdaniem jest wspólnota europejska?

– Europa opiera się na ciągłym krytycyzmie wobec siebie, co prowadziło do kolejnych rewolucji technologicznych i społecznych, od nowa definiujących porządek. Żaden fundamentalizm, zwłaszcza religijny, nie ma w sobie tego krytycyzmu.

Oprócz tego Europa to wolność i równość, w których ma źródło pierwotne znaczenie liberalizmu. Podobnie jak w Stanach Zjednoczonych każdy powinien mieć równy start, niezależnie od wsparcia finansowego rodziców. Niestety przez lata równość była z definicji liberalizmu wypłukiwana (na przykład przez wprowadzenie zwolnienia z podatku od darowizny dla najbliższej rodziny), aż została sama wolność. W ten sposób powstało neoliberalne skrzywienie.

Dżihad zna równość wobec Boga, ale nie zna wolności. Zamachowcy w Paryżu liczyli, że w ramach tego samego zacietrzewienia, jakie mają w sobie, także my, Europejczycy, będziemy ich mordować i wyganiać. Niestety takie zjawiska pojawiają się w Polsce, ale to margines. Na bazarach słyszę o postępującej islamizacji kraju. Pytam wtedy – gdzie jest islamizacja w Polsce? Przecież ona istnieje tylko w głowach.

I tłumaczy pan to ludziom na bazarach?

– Tak. Nie popieram populistycznego poglądu o islamizacji Polski. W ogóle nie uprawiam populistycznej polityki. Wiem, że likwidacja ZUS-u i KRUS-u się ludziom podoba, ale mówię o tym nie dla zyskania poklasku. Uważam, że system nie wytrzyma i potrzebna jest emerytura obywatelska.

Wypłacana z budżetu państwa?

– Już płacimy 40 proc. każdej emerytury z budżetu, za dziesięć lat 60 proc. emerytur będzie pochodziło z podatków, a tylko 40 proc. ze składek. Po co więc utrzymywać rozbudowany aparat, skoro mamy urzędy skarbowe, które mogą wyliczać emerytury? Oszczędzimy 10 mld na działaniu ZUS-u i KRUS-u, usprawnimy system i przy okazji zlikwidujemy umowy śmieciowe.

Jak?

– Głównym powodem zawierania umów śmieciowych jest chęć uniknięcia składek. Kiedy nie będzie składek od pracy, nie trzeba będzie uciekać w szarą strefę. Proponuję likwidację ZUS-u i KRUS-u oraz składki naliczanej od wynagrodzenia. Konieczne będzie lekkie podniesienie podatków PIT, CIT i VAT, żeby zrekompensować brak składek. Każdy obywatel dostanie taką samą emeryturę z budżetu państwa. W zależności od wysokości podatków będzie to między 1600 a 2000 zł. Przedstawiłem trzy warianty z różnymi wysokościami podatków i w zależności od tego, na co zgodzi się społeczeństwo, można wybrać jeden z nich.

Z kim pan będzie współpracował? Czy może pan podać nazwiska doradców w przyszłej Kancelarii Prezydenta?

– W kwestiach bezpieczeństwa będą to osoby, które obecnie pracują w wojsku i innych służbach, więc wymienianie nazwisk wywołałoby konfuzję. Natomiast mogę wskazać konkretne osoby w innych dziedzinach. Wśród doradców widziałbym takie postaci, jak Jerzy Hausner czy Ryszard Petru. Chciałbym z ich pomocą stworzyć politykę gospodarczą, która obecnie nie istnieje. Mamy jedynie w miarę rozsądną politykę makroekonomiczną, która w ostatnich latach gwarantowała wzrost. Niestety jest ona oparta na niskich płacach –najniższych wynagrodzeniach w Europie. Musimy to zmienić, inaczej nie ma mowy o zatrzymaniu w Polsce cennych pracowników.

Przywołanie prof. Hausnera, oznacza, że kancelaria zajmie się nie tylko bezpieczeństwem i gospodarką. Czym jeszcze?

– Dobra gospodarka bazuje na edukacji, która nie polega na testach, ale na nauce współpracy i rozwijaniu miękkich kompetencji, jak praca zespołowa. W takich warunkach powstaje kapitał społeczny, który jest kluczem do postępu. Dlatego na przykład dyskusje o tym, czy sześciolatki mają iść do szkoły i czy powinny istnieć gimnazja, jest nieistotna. Kluczowe jest to, czy dzieci uczą się formułować myśli i opowiadać własnymi słowami, krytycznie oceniać, pełnić różne funkcje w zespole. Kancelaria prezydenta powinna projektować zmiany w tym kierunku.

Prezydent ma określone kompetencje. Jak zamierza pan realizować swoje cele? Przez pisanie projektów ustaw?

– Nie tylko. Proszę spojrzeć na poprzednich prezydentów. Kwaśniewski wprowadził województwo świętokrzyskie, grożąc, że nie podpisze ustawy.

Czyli zamierza się pan targować z rządem?

– Tak. Gdy minister Balcerowicz nie zgodził się na prezydenckie zmiany w reformie podatkowej, Kwaśniewski ją zawetował. Przez to nie mamy podatku liniowego.

Kandydaci podkreślają, że prezydentura powinna być aktywna, a prezydent zaangażowany w dialog społeczny i rozwiązywanie konfliktów. Jak pan wyobraża sobie swoją aktywność w tym obszarze, biorąc pod uwagę kompetencje prezydenta?

– Jestem bardziej człowiekiem, który forsuje zmiany niż mediatorem. Za swoje największe zadanie uważam zmuszenie administracji do większego wysiłku, rozbudzenie w Polakach większych ambicji. Emerytura obywatelska, euro, wyższe płace, nowe miejsca pracy, świecka i nowoczesna szkoła – to wszystko są zmiany, których pilnie potrzebujemy. I tylko ja ze wszystkich kandydatów je dostrzegam.

Jesienią kolejne wybory, po których może zmienić się skład parlamentu. Co jeśli nowe Sejm i Senat w ogóle nie będą popierać pana projektów?

– Wszystkie moje postulaty da się wprowadzić, trzeba negocjować. Powinno na tym zależeć każdej ze stron, także parlamentowi, który nie jest w stanie funkcjonować 4 lata bez podpisów prezydenta. W obecnym konflikcie między PO a PiS prezydent ma niebywałą szansę, żeby dużo zmienić. Ma też inne prerogatywy, np. prawo łaski. Jako prezydent mógłbym ułaskawić wszystkich, którzy są skazani za posiadanie niewielkiej ilości marihuany, niezależnie od tego czy Sejm ją zalegalizuje.

Przyznał pan w jednym z wywiadów, że problemem jest dla pana utrata wiarygodności. Nie utrudni to współpracy z parlamentem i rządem?

– Jak będę prezydentem, to będę wiarygodny. Straciłem część wiarygodności przez współpracę ze starą lewicą – Europą Plus. Uwierzyłem wtedy doradcom i publicystom typu Żakowski, że warto połączyć siły. Wydałem 6 mln na kampanię. Miałem poparcie Kutza, Celińskiego, Kwiatkowskiego i Kalisza oraz Kazię Szczukę i Baśkę Nowacką. W efekcie jednak wyszło z tego 3,5 proc. w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego. Miałbym więcej, gdybym startował jako sam Twój Ruch. Obecnie potrzebny jest prezydent spoza partyjnej wojny między PO i PiS. Inaczej nie załatwimy tego, co jest naprawdę istotne.

Co jest istotne?

– Polska ma najdroższy węgiel i prąd dwa razy droższy niż średnia w Unii. Tymczasem pompujemy pieniądze w górnictwo, żeby odsunąć problem w czasie. Gdy przyjdzie do mnie Kaczyński czy Kopacz i przyniesie ustawę dającą 2,5 mld zł dla górników, to jako prezydent spytam o strategię obniżenia cen energii. Jeśli rząd jej nie przedstawi, nie podpiszę ustawy.

Wtedy kilkadziesiąt tysięcy ludzi będzie protestować pod Kancelarią Prezydenta, a nie premiera. Jak pan sobie z tym poradzi?

– Będę tłumaczyć w orędziu, dlaczego jestem przeciwny i że działam w interesie większości. W sytuacji, gdy PO i PiS są ze sobą skonfliktowane i nie dogadają się, by stworzyć sejmową większość trzech piątych, konieczną do odrzucenia prezydenckiego weta, głowa państwa spoza układu może wymusić zmiany. Rozumiem, że nie przeforsuję w ten sposób związków partnerskich czy likwidacji funduszu kościelnego, ale mogę zmieniać prawo gospodarcze czy politykę edukacyjną. Zwłaszcza jeśli będę wygłaszał precyzyjne orędzia i wyjaśniał obywatelom propozycje zmian.

Obiecał pan, że będzie wszystkie trudne tematy konsultować z obywatelami przez aplikację na telefon komórkowy. Jak pan zamierza przekonywać ich do swoich rozwiązań?

– To będzie trochę jak w starożytnych Atenach, gdzie wszyscy obywatele spotykali się na rynku, debatowali kilka godzin i głosowali. Na przykład, jeśli jako prezydent będę miał podjąć decyzję w sprawie dostarczenia broni na Ukrainę i sam będę za, ale przeprowadzę głosowanie internetowe i okaże się, że obywatele są przeciwni, to przez 30 dni będę przekonywać ich do swojej opinii, a następnie przeprowadzę ponowny sondaż.

I Polacy będą brać udział w tych głosowaniach?

– Tak, dostaną bardzo łatwe narzędzie, aplikację z dwoma guzikami – tak czy nie. Dzięki temu będą mogli się wypowiedzieć w sprawach kluczowej wagi, jak dostarczenie broni na Ukrainę, pigułka „dzień po”, konwencja przeciw przemocy, 2,5 miliarda dla górników.

Prezydent będzie miał obowiązek przekonywania obywateli do swojej wizji, gromadzenia naukowców, badania zagadnienia i wygłoszenia orędzia. Powinien to robić w 30 dni, bo tyle ma na podpisanie ustawy po jej przyjęciu przez Sejm. Jeśli jednak nie przekona ludzi, musi kierować się swoim rozumem i podjąć samodzielną decyzję. Podczas kolejnych wyborów obywatele go rozliczą. Wtedy pewnie będzie już wiadomo, kto miał rację.

Ale kto słucha orędzia prezydenta?

– Najczęściej oglądaną telewizją w Polsce jest YouTube, dlatego trzeba zatrudnić najlepszych ludzi, publikować w nim orędzia i animacje, wyjaśniające główne dylematy państwa. Z obecnym budżetem Kancelarii Prezydenta można robić debaty non-stop.

Jakie nowe, dotychczas nieobecne tematy chciałby pan podnieść?

– Większość takich tematów już poruszyłem: rozdział państwa od kościoła, prawa mniejszości seksualnych, legalizacja marihuany – kwestie te weszły już do debaty i stały się mainstreamowe. Obecnie najważniejsze są gospodarka, edukacja i kultura. Gospodarka – bo mamy bardzo niskie płace. Musimy oprzeć się nie o eksport i niskie ceny, ale o wzrost wynagrodzeń w kraju i podniesienie kwoty wolnej od podatku. Te pieniądze wrócą potem na rynek. Edukacja – bo mamy deficyt kapitału społecznego. Kultura – bo w każdej jej dziedzinie mamy przedstawicieli w światowej czołówce. Kiedy zbudujemy wizerunek kraju wysokiej kultury, do góry pójdą nawet ceny polskich marchewek i jabłek.

Oprócz debaty i prowadzenia internetowych sondaży prezydent ma też możliwość zarządzenia za zgodą Senatu referendum. Czy istnieją sprawy, w których skorzysta pan z tego prawa?

– Zrobiłbym referendum w sprawie systemu emerytalnego. Może istnieją lepsze rozwiązania niż proponowana przeze mnie emerytura obywatelska, ale musi się odbyć prawdziwa debata. Kiedy Duda postuluje obniżenie wieku emerytalnego, chcę wiedzieć, skąd wziąć brakujące miliardy złotych.

Oprócz wieku emerytalnego, widzi pan jeszcze jakieś decyzje, które należy podjąć w referendum?

– Kwestia służby zdrowia i rozbicia NFZ na kasy chorych, ewentualna budowa elektrowni atomowej.

Jakie projekty ustaw złoży pan jako prezydent?

– Podniesienia kwoty wolnej od podatku, możliwości zakładania firmy na próbę, prawa obywatela do błędu, a po debacie społecznej likwidacji ZUS-u i KRUS-u.

W tej kadencji Sejm uchwalił już 532 ustawy, z czego prezydent Komorowski zawetował 4 (tzn. odmówił ich podpisania i skierował z powrotem do Sejmu). Jakie 3 ustawy mijającej kadencji zawetowałby pan jako prezydent?

– O redukcji składek emerytalnych przesyłanych do OFE, o OZE i górniczą.

Potrzebujemy zmian w konstytucji lub w systemie politycznym?

– Należy wprowadzić dwukadencyjność posła, burmistrza, wójta – to jest konieczny warunek wymiany elit i otwarcia młodym ludziom możliwości politycznej kariery. Teraz ci sami ludzie rządzą po 30 lat. Druga kwestia to likwidacja Senatu i zmniejszenie liczby posłów. Ale zmiany w konstytucji bardzo trudno będzie wprowadzać, bo do tego potrzeba głosów PiS i PO.

Powiedział pan kiedyś, że nie złożyłby kwiatów pod pomnikiem Dmowskiego. Do jakich tradycji odwoła się pan, budując poczucie wspólnoty Polaków?

– Nawiązuję do tego, co reprezentowali kanclerz Jan Zamoyski, Stanisław Staszic, Hugo Kołłątaj, a w okresie międzywojennym Gabriel Narutowicz – w przeciwieństwie do Romana Dmowskiego właśnie. Wpisuję się w nurt racjonalny i pozytywistyczny, czasami z pewną emfazą Gombrowiczowską. Ze współczesnych polityków najbliżej mi do Tadeusza Mazowieckiego czy Jerzego Buzka, bo ci dwaj politycy po 1989 r. dokonali zmiany języka i mentalności. To jest w polityce najtrudniejsze.

Prezydent nadaje ordery i odznaczenia. Jakie grupy zasługują na odznaczenie w Polsce? Czy nadawanie odznaczeń powinno być elementem polityki zagranicznej?

– Jestem sceptyczny wobec wszelkich działań symbolicznych, wśród nich nadawania odznaczeń. Ale z podziwem patrzę na ludzi, którzy zmieniają swoje lokalne społeczności, budują kapitał społeczny. Bez względu, czy robią to w ramach organizacji pozarządowej prowadzącej warsztaty teatralne czy np. jako przedsiębiorcy wytwarzają zdrową żywność i promują produkty regionalne.

Jak pan zamierza budować poczucie wspólnoty Polaków jako prezydent?

– Można wymieniać wiele postaci, którym należy stawiać pomniki. Chcę nawiązywać do postaci takich jak Skłodowska-Curie, Banach, Grabski, Kwiatkowski, do Szkoły Matematycznej Lwowsko-Warszawskiej. Nie do Powstania Warszawskiego, które było szkodliwe.

Czyli przez budowanie pomników?

– Tak, ale trzeba też wykorzystywać nowoczesne formy pokazywania dokonań wybitnych jednostek. Już całkiem dobrze promujemy Chopina. Ale przypomnijmy też Kopernika, Curie-Skłodowską, czy nawet Gombrowicza, który dekonstruował nie tylko polskość, ale w ogóle kondycję ludzką. Promowanie pozytywnych dokonań Polaków ma docelowo podnieść produkt krajowy brutto.

Prezydent może nadać każdemu cudzoziemcowi, na jego wniosek, obywatelstwo polskie. Nie jest przy tym ograniczony żadnymi warunkami. Jakimi kryteriami będzie się pan kierować w nadawaniu obywatelstwa?

– Prognozy demograficzne dla Polski są tak złe, a atrakcyjność osiedlenia się tu tak mała w porównaniu z innymi krajami, że powinniśmy mniej restrykcyjnie niż obecnie podchodzić do tej kwestii. Od kandydatów na obywateli trzeba jednak wymagać jakiejś determinacji, inwestycji w polskość. W praktyce może być to płynna znajomość języka, który dla cudzoziemców jest trudny.

Gdzie Pan pojedzie z pierwszą wizytą zagraniczną w Europie i poza nią?

– Do Berlina. Wolałbym co prawda do Brukseli, ale znaczenie wspólnych unijnych instytucji, również w wyniku indolencji Donalda Tuska, jest dziś absurdalnie małe w porównaniu do znaczenia niemieckiego rządu. A poza Europą – Chiny, Indie to są potęgi, które najwyższy czas traktować poważnie, bo może się to przełożyć na wymierne zyski.

Rozmawiali Jakub Halcewicz-Pleskaczewski, Anna Ścisłowska

Zobacz najnowsze