Często słyszymy, że wysokim cenom prądu winny jest ETS. W kampanii prezydenckiej chętnie mówili o nim Karol Nawrocki i Sławomir Mentzen, postulując odrzucenie „zielonych podatków”. Na czym polega handel emisjami, kto na nim zyskuje i co to ma wspólnego z naszym rachunkiem za prąd?
Sławomir Mentzen:
Już teraz podatki dla gospodarstw domowych od energii elektrycznej to jest 50 proc. rachunku za prąd, a 15 proc. ceny prądu to z kolei jest ten system ETS. A będzie jeszcze drożej – w 2020 roku ceny uprawnień ETS to było około 25 euro za tonę, ale już teraz jest 63 euro, a analitycy prognozują, że do końca tego roku będzie 100 euro za tonę CO2. Jeżeli Polska wreszcie nie pójdzie po rozum do głowy i nie odrzucimy tego całego wariactwa, tego całego ETS-u, to ceny prądu, ceny produkcji, koszty życia po prostu nam ruszą w kosmos w ciągu kolejnych kilku lat. To jest olbrzymie zagrożenie dla poziomu życia w Polsce, dla gospodarki i Polska jak najszybciej musi zawiesić pobieranie opłat ETS, a następnie odrzucić cały ten Zielony Ład i wreszcie zachowywać się rozsądnie.
YouTube, Mentzen Grilluje #56, 26.02.2025
Karol Nawrocki:
Polski węgiel powinniśmy wydobywać, fedrować i rozwijać Rzeczpospolitą Polską. Ręce precz od polskiego węgla do momentu, jak nie dojdziemy do atomu! Ekoterror nie może nam zabierać tego, co stanowi o naszej sile, co powinniśmy wydobywać po to, aby rozwijać Rzeczpospolitą i aby płacić mniejsze rachunki za energię elektryczną. Przy odrzuceniu zielonej ideologii, zielonych podatków, EU-ETS, przy wydobyciu polskiego węgla my w końcu zaczniemy płacić normalne ceny za energię elektryczną.
spotkanie otwarte w Pajęcznie, 16.03.2025
Jesteśmy w jakimś ekologicznym szale, który wpływa także na nasze poczucie bezpieczeństwa energetycznego. Musimy odrzucić Zielony Ład, musimy odrzucić system ETS i ja będę tym prezydentem, który wprowadzi plan prąd 33%. Musi być tańsza energia elektryczna, tańsza o 33%. Wystarczy odrzucić Zielony Ład, odrzucić zielone podatki, odrzucić chore projekty i programy elektrycznych samochodów.
konwencja w Szeligach, 2.03.2025
EU ETS czyli Europejski System Handlu Emisjami działa już od 20 lat. Jego celem jest ograniczenie emisji gazów cieplarnianych i zachęcenie do inwestowania w zielone technologie. Główna zasada? Kto zanieczyszcza – ten płaci. Określone firmy muszą nabywać pozwolenia na emisję każdej tony dwutlenku węgla (lub innych gazów cieplarnianych). Część uprawnień do emisji przyznawana jest za darmo, a inne kupuje się na specjalnych aukcjach. Ich ceny rosną, więc jeśli firma chce oszczędzić na opłatach – musi inwestować w czyste technologie i ograniczyć emisję zanieczyszczeń, by w kolejnych latach nie wpędzać się w koszty podatku od zanieczyszczeń.
To działa. Od 2005 r. EU ETS ograniczył emisje w sektorach objętych systemem o ponad 37 proc. i pozyskał ponad 175 mld euro
– mówiła szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen na szczycie klimatycznym COP28 w grudniu 2023 r.
System ETS ma więc dać największym emitentom impuls do działania. W skrócie: im szybsza transformacja, tym niższe koszty.
ETS obejmuje niespełna połowę emisji – głównie te pochodzące z elektroenergetyki, ciepłownictwa, przemysłu i lotnictwa. Do systemu obowiązkowo włączone są więc np. elektrownie węglowe.
W Polsce nadal większość prądu produkuje się z węgla, a elektrownie emitują na tyle dużo CO2, że muszą ponosić wysokie koszty zakupu uprawnień do emisji. W 2022 r. ówczesny wiceminister klimatu Jacek Ozdoba (obecnie PiS) mówił, że największa polska elektrownia, czyli Bełchatów, za jedną godzinę pracy płaci 1 mln 200 tys. zł opłaty za emisję.
Czy to ma jakieś znaczenie dla przeciętnego użytkownika prądu? Tak. Koszty zakupu uprawnień przez elektrownie mają wpływ na finalną cenę, którą widzimy na swoim rachunku za prąd.
Na rachunek za prąd składa się:
koszt energii – to 43 proc. naszego rachunku,
koszt dystrybucji, czyli dostarczenia energii do naszego domu – 37 proc. ceny na rachunku,
podatek VAT – 19 proc. ceny na rachunku,
akcyza – poniżej 1 proc.
Opłata za emisję CO2 stanowi część kosztów pozyskania energii i wynosi około 11 proc. całego rachunku.
Większość pieniędzy z opłat za emisje (w ramach ETS) trafia do budżetu państwa, na terenie którego firma emituje CO2. Na przykład Polska w ciągu ostatnich 10 lat zarobiła na emisjach ponad 100 mld zł.
Mniejsza część przychodów z ETS trafia także do Unii Europejskiej i wspiera innowacje niskoemisyjne i transformację energetyczną UE poprzez Fundusz Innowacji i Fundusz Modernizacji.
Każde państwo członkowskie powinno przeznaczyć środki z ETS na cele klimatyczne: wsparcie inwestycji w energię odnawialną, technologie niskoemisyjne oraz poprawę efektywności energetycznej. W ten sposób opłaty płacone przez zanieczyszczających mają być wykorzystane by ograniczać emisję dwutlenku węgla, a tym samym, obniżyć koszty związane z emisją ponoszone przez przedsiębiorstwa.
W sprawozdaniu do Komisji Europejskiej państwo musi udowodnić, że przychody z ETS wydało we właściwy sposób – na transformację energetyczną. Do tej pory wszystkie sprawozdania, które Polska przekazała do KE, zostały zaakceptowane, ale niektórzy eksperci wskazują, że nie zawsze wpływy z ETS były wykorzystane w naszym kraju właściwie. Fundacja ClientEarth zaznacza, że część z nich trafiła na przykład jako rekompensaty dla przedsiębiorstw energochłonnych albo na pokrycie kosztów planowania urządzania lasów. Poza tym część środków trafiła wprost do budżetu państwa i nie wiadomo konkretnie, na co zostały przeznaczone – finansowały inne wydatki publiczne.
Gdyby środki z ETS były wykorzystywane zgodnie z przeznaczeniem, transformacja energetyczna w Polsce mogłaby przebiegać trochę szybciej. Trochę, bo te kwoty (około 100 mld złotych w ciągu ostatniej dekady) to kropla w morzu potrzeb. Ale jeżeli nadal będziemy stawiać na węgiel, to opłaty będą tylko rosnąć.
Jeżeli transformacja przebiega zbyt wolno, koszty za emisję CO2 rosną. W związku z tym, szczególnie z prawej strony sceny politycznej, słyszymy głosy, że powinniśmy po prostu odrzucić system ETS. Czy to możliwe?
Dyrektywa Unii Europejskiej, na podstawie której działa ETS, nie przewiduje żadnej możliwości jego wypowiedzenia czy odrzucenia. Jeżeli Polska podjęłaby teraz decyzję, że „wychodzi” z systemu ETS, to nie miałaby ona żadnych skutków prawnych. Polska uczestniczyła w tworzeniu tego prawa i jest to wspólne zobowiązanie wszystkich krajów UE. Aby opuścić system ETS, musielibyśmy tak naprawdę opuścić Unię Europejską.
Nie oznacza to jednak, że nie możemy nic zrobić. Polska może podejmować inicjatywy i negocjować pewne elementy systemu. Kilka lat temu polski rząd proponował na przykład, aby punktem odniesienia w przyznawaniu uprawnień były lata 2016-2018, a nie 2005-2007, jak obecnie. Chodzi o to, że pula uprawnień jest dzielona między państwami według udziału ich emisji w emisjach całej UE w latach 2005-2007. Kraje, które miały wówczas wysokie emisje i mocno zredukowały je od tamtej pory, mają więc większą pulę uprawnień, które mogą sprzedać i tym samym – więcej zyskać. Proponowana zmiana zwiększyłaby pulę uprawnień m.in. dla Polski, a zredukowała przydziały dla państw, których udział w emisjach całej UE spadł. Taki pomysł nie zyskał jednak szerszej akceptacji.
Obecnie w Unii Europejskiej trwają dyskusje na temat tzw. ETS 2. Nowy system handlu emisjami ma objąć transport i budynki. Dziś nie są one objęte ETS, a odpowiadają za około 30 proc. emisji w krajach UE. Takie rozwiązanie ma przyspieszyć wypieranie z rynku najbardziej emisyjnych technologii, jak piece węglowe i samochody spalinowe. Systemem objęci będą dostawcy paliw, a nie bezpośrednio użytkownicy końcowi (np. lokatorzy czy kierowcy), jednak nowa opłata z pewnością wpłynie na wzrost cen węgla i paliw. Ponad połowa krajów członkowskich UE, w tym Polska, dąży do zmiany warunków nowego systemu, który ma zacząć obowiązywać w 2027 r.