Przed wyborami kandydaci przejechali tysiące kilometrów, odbyli setki spotkań, na których godzinami zabiegali o głosy wyborców. Czy było warto? Sprawdzamy, czy i jak podróże kandydatów przełożyły się na zdobyte głosy.
Kandydaci prawicy odbyli dwa razy więcej spotkań z wyborcami niż politycy obozu rządzącego wraz z Zandbergiem. Sławomir Mentzen (340), Karol Nawrocki (256) i Grzegorz Braun (136) odwiedzili w sumie 732 powiaty. Rafał Trzaskowski (134), Adrian Zandberg (96), Magdalena Biejat (71) i Szymon Hołownia (66) – 367.
Biejat, Hołownia i Zandberg częściej odwiedzali powiaty, w których 18 maja uzyskali lepszy wynik – 75 proc. wizyt miało miejsce tam, gdzie ich poparcie przekroczyło medianę. Pytanie do sztabu, czy jest to kwestia ich skuteczności, czy wybierali lokalizacje tak, by na wiecach nie świeciło pustkami. Należy pamiętać, że Biejat (71) i Hołownia (66) jeździli w teren rzadziej niż Zandberg (96) oraz pozostali kandydaci.
U reszty kandydatów trend nie jest tak widoczny. Trzaskowskiemu poszło lepiej w nieco ponad połowie (60 proc.) odwiedzonych powiatów. Zależności nie widać u Nawrockiego i Mentzena, którzy zjeździli prawie całą Polskę.
Z trendu wyłamuje się za to czarny koń tych wyborów. Braun uzyskał gorszy wynik w ponad połowie miejsc, w których się pojawił. Różnica jest nieznaczna (53 proc.), jednak odstaje na tle pozostałych. Być może jednak podróże pozwoliły mu zdobyć poparcie poza matecznikami – Lubelszczyzną i Podkarpaciem.