Do parlamentu po raz dziesiąty powrócił temat związków partnerskich

Projekt Nowoczesnej zawiera śmiałe jak na Polskę rozwiązania – m.in. dopuszcza adopcję biologicznych dzieci partnera. Od 24 kwietnia czeka w Sejmie na nadanie numeru druku.

W projekcie Nowoczesnej związki osób tej samej płci po raz pierwszy są nazwane rodziną. Jego głównym celem jest „zapewnienia opieki i ochrony Rzeczypospolitej Polskiej rodzinom, które do tej pory takiej ochrony były pozbawione” – czytamy w uzasadnieniu. Ustawa mówi o konieczności wprowadzenia „równości małżeńskiej”. Dopuszcza także adopcję biologicznego dziecka partnera.

Do sprawy partia oddelegowała Macieja Rabieja, który ubiega się o stanowisko wiceprezydenta Warszawy, i Krzysztofa Reka – bez powodzenia kandydował do Sejmu z Gdyni.

Projekt miał powstawać w dialogu ze społecznością LGBT. W styczniu 2016 r. odbyły się pierwsze spotkania, powstały grupy robocze, ale współpraca się urwała. Po roku Nowoczesna ponownie zebrała zespół odpowiedzialny za sprawy prawne i przedstawiła im szkic projektu. Mimo wielu zastrzeżeń społeczników do projektu (np. nie uwzględniał możliwości wewnętrznej adopcji przez pary homoseksualne), Nowoczesna zapowiedziała, że złoży go do Sejmu. Wówczas partię za pozorowanie konsultacji społecznych publicznie skrytykowało Stowarzyszenie Miłość Nie Wyklucza, a pracę nad projektem przejęła Monika Rosa, posłanka Nowoczesnej.

– Od tego momentu zaczęła się realna współpraca i szczegółowe konsultacje, co jest ewenementem w przypadku polskich partii politycznych – komentuje Oktawiusz Chrzanowski z Miłość Nie Wyklucza. Nowoczesna zorganizowała spotkania dla lokalnych działaczy partii, które gościnnie prowadzili działacze LGBT  oraz pokazy filmu Artykuł 18, który opisuje historię prób uchwalenia związków partnerskich w Polsce. – W tych konsultacjach występował bardzo ważny dla dla nas aspekt edukacyjny. Politycy muszą umieć używać niewykluczającego języka i wiedzieć, co odpowiadać, gdy o związki partnerskie zapytają ich wyborcy – dodaje Chrzanowski.

Propozycja Nowoczesnej jest wyraźnym odstępstwem od minimalistyczno-pragmatycznego podejścia, które przeważało w dyskusji o związkach w ostatnich 14 latach.

Zaczęło się od odważnego projektu SLD

Pionierem i rekordzistą w składaniu projektów o związkach jest Sojusz Lewicy Demokratycznej. Próbował siedem razy, ale gdy był pierwszą siłą w polskiej polityce, zignorował projekt swoich senatorów, który złożyła w 2003 r. senator Maria Szyszkowska. Przepisy dotyczyły wyłącznie par homoseksualnych i dawały im szerokie uprawnienia.

– Interesował mnie los środowiska homoseksualnego i chciałam wyraźnie powiedzieć społeczeństwu, że homoseksualizm jest równie normalną formą życia seksualnego jak heteroseksualizm. Chciałam to wykrzyczeć i wyjaśnić ludziom – tłumaczy Szyszkowska, obecnie profesor filozofii na Uniwersytecie Warszawskim.

Pomysł oburzył prawicę i Kościół, zainteresował zagraniczne media oraz zaskoczył klubowych kolegów Szyszkowskiej. W ciągu niespełna roku od przedstawienia projektu do Senatu napłynęło ponad 300 listów domagających się przyspieszenia prac nad ustawą i kilkadziesiąt żądających jej odrzucenia. Oprócz tego pojawiły się pogróżki pod adresem Szyszkowskiej i senator na pół roku otrzymała ochronę oddziału antyterrorystów.

Według projektu związek różnił się od małżeństwa przede wszystkim łatwością rozwiązania i brakiem możliwości adopcji. – Jestem zwolenniczką adopcji przez pary homoseksualne, ale wiedziałam, że tego postulatu nie mogę umieścić, dlatego że wtedy nikt by się na to nie zgodził – wyjaśnia swoją decyzję Szyszkowska. Przez następne 15 lat żadna opcja polityczna nie złożyła równie śmiałej propozycji.

Poparcie dla projektu przyszło z nieoczekiwanej strony – Andrzej Lepper w wywiadzie dla Trybuny stwierdził, że należy zająć się uregulowaniem kwestii praw osób homoseksualnych. Senatorowie Samoobrony wprawdzie nie poparli projektu, ale nie głosowali też przeciw.

Poparcie Leppera nie było bez znaczenia, bo choć SLD miało zdecydowaną większość w Senacie (uzyskało 75 mandatów) to w Sejmie potrzebowało sojuszników, a Samoobrona z ponad 50 przedstawicielami była w niższej izbie trzecią siłą. Na poparcie Prawa i Sprawiedliwości, Ligi Polskich Rodzin i Polskiego Stronnictwa Ludowego Szyszkowska nie mogła liczyć. Związkom sprzeciwiała się również część jej własnego klubu.

Szyszkowska w pierwszej wersji projektu odwoływała się do poszanowania wolności ludzkiej, pluralizmu światopoglądowego i tolerancji. Dokument zmieniony w komisjach i przyjęty przez wyższą izbę parlamentu stawiał natomiast na pragmatyzm. Jako jego główny cel podano „ochronę wspólnego dorobku osób żyjących w trwałych związkach homoseksualnych”, a jako „najważniejsze uprawnienie” takich par – „prawo do zawarcia umowy majątkowej”.

Zmieniła się nawet nazwa. „Związek partnerski” zastąpiono „związkiem osób tej samej płci” – termin „partnerski” za bardzo kojarzył się ustawodawcom z małżeństwem. Tekst w żaden sposób nie odnosił się też do kwestii zmiany nazwiska.

Szyszkowska nie była zachwycona nową wersją, ale robiła, co mogła, by przeprowadzić ją przez Senat. – Po tej obróbce przez rozmaite komisje byłam zadowolona, że przynajmniej będzie jakieś prawo do odbierania korespondencji, możliwość dowiedzenia się o stanie zdrowia partnera oraz regulacja ubezpieczeń społecznych i dziedziczenia majątku – komentuje była senator.

Konserwatywna wersja projektu i tak nie zdobyła poparcia prawicy. – Wprowadzenie przepisów o związkach partnerskich z pewnością zamiast pomóc osobom zagubionym w swojej seksualności wygeneruje nowe konflikty i uprzedzenia – przemawiał Krzysztof Jurgiel, wówczas Senator PiS, dziś minister rolnictwa. – Prawo i Sprawiedliwość jest partią, która nigdy nie poprze takich rozwiązań – zapowiedział. Póki co PiS dotrzymuje tej obietnicy.

Mimo sprzeciwu prawicy senatorowie poparli projekt – za głosowało 41, 25 było przeciw, 13 wstrzymało się. Dokument trafił do Sejmu w grudniu 2004 r., gdzie mieli nad nim zagłosować posłowie. Jednak w kwietniu 2005 r. umarł Jan Paweł II i grupa 26 senatorów złożyła wniosek o wycofanie projektu, aby uczcić pamięć po papieżu „nie nowymi pomnikami i nazwami ulic, ale konkretnymi czynami”.

Wniosek upadł, ale przez 10 miesięcy, które pozostały do końca kadencji, Włodzimierz Cimoszewicz, marszałek Sejmu, nie poddał projektu pod głosowanie. W ten sposób nie powiodła się pierwsza próba unormowania sytuacji prawnej par tej samej płci.

SLD próbuje powtórnie

Przez następne siedem lat w sprawie związków partnerskich nie wydarzyło się nic. Najpierw rządy przez dwa lata sprawowało PiS w koalicji z LPR i Samoobroną. Później do władzy doszła PO. W tym czasie związki partnerskie przyjęły m.in. Czechy, Urugwaj, Ekwador i Australia, a małżeństwa osób tej samej płci – Południowa Afryka, Norwegia, Szwecja, Portugalia, Nepal oraz niektóre jurysdykcje w Stanach Zjednoczonych i w Meksyku.

Kolejny projekt ustawy o związkach partnerskich złożył do Sejmu SLD. Był 2011 r., koniec pierwszej kadencji rządu Donalda Tuska. Treść dokumentu przygotowała grupa działaczy LGBT, m.in. Yga Kostrzewa, Mariusz Kurc, Tomasz Szypuła i Krystian Legierski, a Robert Biedroń opiniował go jako członek zarządu Kampanii Przeciwko Homofobii.

Projekt, wzorując się na francuskich PACSach, dotyczył głównie sytuacji majątkowej partnerów. Dodatkowe uprawnienia – wpis do rejestru urzędu stanu cywilnego oraz możliwość zmiany nazwiska – otrzymywali dopiero po roku od złożenia podpisów w urzędzie stanu cywilnego. Jako pierwszy odwoływał się do artykułu 32 Konstytucji, który stwierdza, że „Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne” oraz, że „Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny”.

Na posiedzeniu sejmowej komisji polityki społecznej i rodziny oprócz posłów SLD poparcie dla projektu wyraziła też część PO. Zdecydowany sprzeciw zgłosiło PiS i odmówiło udziału w podkomisji powołanej w celu prowadzenia dalszych prac nad projektem (później posłowie tej partii zdecydowali się jednak uczestniczyć w jej obradach).

– W ciągu kilku miesięcy udało się zbudować pewne poparcie dla projektu, ale było już za późno na to, żeby go przegłosować – mówi Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, członkini podkomisji, dziś posłanka PO w Parlamencie Europejskim. Dokument wpłynął do Sejmu w maju, pierwsze czytanie w komisji odbyło się w lipcu, a jesienią były już wybory. – To cud, że w ogóle powołano podkomisję – komentuje.

Projekt, podobnie jak ten sponsorowany przez Szyszkowską, wygasł wraz z końcem kadencji. Marszałkiem Sejmu był wtedy Grzegorz Schetyna.

Projekt PO, czyli „związki partnerskie dla ludzi”

Ożywienie w kwestii związków partnerskich przyniosła kolejna kadencja koalicji PO-PSL. Twój Ruch i SLD wspólnie złożyły dwa projekty. Pierwszy zbliżał związek partnerski do małżeństwa, ale nie pozwalał na adopcję dzieci i przyjęcie wspólnego nazwiska. Drugi pozostawiał partnerom wiele swobody w ustaleniu wzajemnych zobowiązań – teoretycznie możliwa była sytuacja, w której nie mieliby wobec siebie w żadnych powinności (np. finansowych). Pozwalał natomiast na przyjęcie wspólnego nazwiska.

Projekt złożyła też Platforma Obywatelska. Sam poseł sprawozdawca, Artur Dunin, określał go jako „mocno konserwatywny” i podkreślał, że nie kreuje on „nowego stanu cywilnego”, a jest jedynie umową zawartą między dwójką dorosłych ludzi.

Plan minimum Dunina brał pod uwagę poglądy platformianych konserwatystów, którym nie paliło się do regulowania związków partnerskich. Przedstawiając projekt w Sejmie poseł PO nie zasugerował ani jednym słowem, że projekt dotyczy również osób tej samej płci.

– Konsultowałem projekt ze środowiskami LGBT i moi rozmówcy sami doradzali mi, żebym nie koncentrował się wyłącznie na problemach par jednopłciowych. Poza tym uważam, że taka ustawa powinna dotyczyć wszystkich obywateli, a nie tylko części z nich – wyjaśnia Dunin.

– Wiele dobrej pracy wykonał premier Donald Tusk – opisuje kulisy pracy nad projektem Dunin. – Przyszedłem do niego z propozycją przygotowania ustawy formalizującej związki partnerskie jeszcze w poprzedniej kadencji (2007-2011 – przyp. W.G.) i wyraził swoje poparcie dla projektu – opowiada poseł.

Tusk wspierał projekt także na zebraniach klubu PO, ale rząd nigdy nie sformułował oficjalnego stanowiska w tej sprawie. Dlaczego? – Byliśmy w koalicji z PSL – krótko komentuje Dunin.

Wszystkie trzy projekty były głosowane tego samego dnia – 25 stycznia 2013 r. Niemal dokładnie dziewięć lat od opublikowania pierwszego projektu ustawy o związkach partnerskich, Sejm po raz pierwszy miał okazję wyrazić w głosowaniu swoje zdanie na ten temat.

PO stała się tym samym jedyną partią władzy, która odważyła się sprawę związków partnerskich poddać pod głosowanie w Sejmie. Jeszcze dwa lata wcześniej nie dopuściła do głosowania projektu opozycyjnego SLD.

Dunin spodziewał się, że głosy rozłożą się mniej więcej po równo, ale liczył na to, że pragmatyczna retoryka przekona konserwatystów i przeważy szalę na jego korzyść.

Mimo lobbingu Dunina i apeli Tuska wszystkie trzy projekty zostały odrzucone. Propozycja Dunina upadła 228 głosami do 211 przy 10 wstrzymujących się. Przeciw zagłosowało całe PSL, PiS, Solidarna Polska i 46 posłów PO.

Zdaniem Dunina o klęsce wszystkich trzech aktów zadecydowała przede wszystkim postawa Gowina, który na sprzeciwie wobec związków budował pozycję lidera tzw. frakcji reformatorów w PO. Gowin – wówczas minister sprawiedliwości – oznajmił w Sejmie, że jego zdaniem wszystkie propozycje są sprzeczne z Konstytucją.

SLD i TR złożyły ponownie swoje projekty kilka dni po głosowaniu, ale Sejm już powtórnie się nimi nie zajął.

Sojusz po raz siódmy

W 2017 r. o związkach partnerskich przypomniał sobie SLD. Sojusz nie zdobył w wyborach ani jednego mandatu, więc do Sejmu jego politycy przyszli z petycją. Licząc złożone powtórnie projekty z 2013 r. było to siódme podejście SLD do tematu związków partnerskich.

Petycja zawierała ten sam projekt (pozwalający na zmianę nazwiska), który w maju 2013 r. SLD złożył do Sejmu razem z TR, a potem – już samodzielnie – jeszcze raz w grudniu. Inaczej brzmiał jedynie ostatni punkt. W wersji z 2013 r. odwoływał się do ustawy zawierającej przepisy wprowadzające; w tej z 2017 r. stwierdzał jedynie, że „ustawa wchodzi w życie w terminie miesiąca od dnia ogłoszenia”. Przepisów wprowadzających Sojusz tym razem nie przygotował.

Propozycja od samego początku nie miała szans na powodzenie i to nie tylko ze względu na to, że w izbie większość ma Prawo i Sprawiedliwość, ale też dlatego, że petycja jest nieskutecznym narzędziem do wprowadzania dużych zmian w prawie. Jednocześnie projekt SLD i jego uzasadnienie nie wnosiły niczego nowego do dyskusji o związkach partnerskich.

Co dalej ze związkami partnerskimi?

Autorzy projektów z ostatnich 15 lat w swoich politycznych kalkulacjach uwzględniali przede wszystkim względnie konserwatywnych w kwestiach obyczajowych posłów SLD i najbardziej konserwatywne segmenty PO. Mimo prób szukania kompromisu, prawica nigdy nie poparła żadnego projektu związków partnerskich.

– Niezależnie od tego, co jest w ustawie, prawa strona sali sejmowej i tak zawsze powie, że to są homomałżeństwa – podsumowuje Chrzanowski. – Wyciągnęliśmy z tego wnioski i zrozumieliśmy, że musimy mierzyć wysoko. To podejście jest zbudowane na wieloletnich próbach zmiany prawa i kolejnych klęskach. Skoro większości Polaków związki partnerskie i tak kojarzą się z małżeństwami, to rozmawiajmy właśnie o małżeństwach – mówi.

Podobnie pedagogiczne założenia swojego projektu określała Szyszkowska, choć zamiast pracy u podstaw z tzw. dołami partyjnymi senator woli terapię szokową. – Co zrobić, żeby zwiększyć zakres wolności człowieka? Sprawą nadrzędną jest wstrząsnąć sposobem myślenia – zacząć od czegoś, co wzburzy, ale może naprowadzi na tory tolerancji – mówi profesor.

Badania polskiej opinii publicznej pokazują w ostatnich 15 latach systematyczny, choć powolny wzrost przyzwolenia na związki partnerskie. Tymczasem język politycznego dyskursu zaostrzył się. W 2003 r. nawet najbardziej niechętni zmianom senatorowie nie nazywali homoseksualizmu chorobą; dziesięć lat później Krystyna Pawłowicz wykrzyczała w Sejmie, że projekty „naruszają poczucie estetyki i moralności” i proponowała osobom LGBT leczenie.

W ostatnich dwóch latach dogmatyzm polityków w sferze obyczajowej i seksualnej już parokrotnie wyprowadził na ulice setki tysięcy osób. Politycy, którzy przeszli drogę od niechęci do akceptacji związków partnerskich nieoficjalnie wspominają o roli, jaką odegrało oburzenie ostrym językiem skraju prawej strony politycznej. Być może wstrząs, na który czeka Szyszkowska, przyjdzie właśnie stamtąd.

 

Źródła:

Jakub Pawliczak, Zarejestrowany związek partnerski a małżeństwo

sejm.gov.pl

senat.gov.pl

Zobacz najnowsze