Jestem reżyserem. Obiecuję, że będzie ciekawie

Nie jestem demokratą. Frazesy o demokracji tworzą fasadę, za którą rządzą mafie, kluby i loże – mówi kandydat na prezydenta Grzegorz Braun w rozmowie z MamPrawoWiedziec.pl.

MamPrawoWiedziec.pl prowadzi wywiady ze wszystkimi, którzy ubiegają się o funkcję prezydenta. Tych, którzy zdecydują się na rozmowę, pytamy o poglądy i pomysły na prezydenturę, bazując na wspólnej dla wszystkich kandydatów grupie zagadnień. Autoryzowane wywiady publikujemy w indywidualnych profilach na MamPrawoWiedziec.pl.

Imiona i nazwisko: Grzegorz Michał Braun
Partia: nie należy do partii politycznej
Wiek: 48 lat
Wykształcenie: wyższe w zakresie filologii polskiej
Zawód: reżyser i publicysta
Miejsce zamieszkania: Warszawa
Pełne CVobietnice wyborczeopis kampanii

MamPrawoWiedziec.pl: Proponuje pan gruntowne zmiany systemu politycznego w Polsce. Jak zamierza je pan wprowadzić?

– Jeśli chcemy państwa polskiego, a nie państwa istniejącego problematycznie, to system trzeba obalić, przywracając wolność, normalność i zapewniając bezpieczeństwo. Dziś Polacy nie cieszą się ani bezpieczeństwem wewnętrznym – socjalnym ani zewnętrznym – geopolitycznym. Aby przywrócić bezpieczeństwo, trzeba wzmocnić państwo. A żeby wzmocnić państwo, trzeba oddać wolność Polakom, zdejmując z ich barków straszliwe ciężary, których żaden naród nie uniesie – przede wszystkim wyzysk fiskalny i talmudyzm biurokratyczny, czyli takie komplikowanie prawa, które nie pozwala działać przedsiębiorcom bez wspomagania sitwy, tj. ze strony nieformalnych układów. Trzeba przestać uciskać i gnębić Polaków, zabierać ich pieniądze.

W formie podatków?

– Nie jestem przeciwnikiem podatków w ogóle. Jestem państwowcem, nie anarchistą. Jestem natomiast przeciwnikiem podatków od dochodów osobistych. Uważam tzw. PIT-y za formę penalizacji przedsiębiorczości i zapobiegliwości. Kto się lepiej ogarnął, zadbał o siebie i najbliższych, ten będzie ukarany. Będąc przeciwnym formie takiego podatku, dążyłbym do jego minimalizacji i eliminacji, stawiając na inne formy opodatkowania. Póki istnieje podatek od dochodów osobistych, najprostszą rzeczą byłoby podniesienie kwoty wolnej od podatku.

W tym roku parlament utrzymał kwotę wolną, a zatem – nie rewaloryzując inflacji, podniósł ją. Jak trafnie ujął to jeden z blogerów, w Polsce podwyższono podatek od nędzy. Temu chciałbym się przeciwstawić.

Na bezpieczeństwo składa się też stosunek prawa do pewnych wartości. Niektórym zdaje się, że państwo zsekularyzowane, świeckie, to konstrukcja, w której nie należy mówić o wartościach i angażować argumentów etycznych do dyskusji o prawie. Jestem innego zdania. Nie może być państwa, które byłoby wyabstrahowane od etyki, a etyka ma zawsze grunt religijny. Albo kradzież kieszonkowa jest przestępstwem, albo cnotą. U podłoża leżą system moralny i wiara.

Czyli jest pan zwolennikiem świeckiego państwa?

– Państwo, którego z poczucia patriotyzmu nie nazywam polskim, odnosi się wrogo do wiary, rodziny i własności, a te trzy sfery wartości to najlepszy probierz sprawności i prawowitości państwa. Podam przykład: pigułka „dzień po”. Teraz młodzież, której nie wolno legalnie nabyć szklanki piwa, może legalnie kupować środki wczesnoporonne. Mogę skrytykować ten stan rzeczy, nie odnosząc się nawet do tego, co najbardziej moralnie naganne, do istoty sprawy, którą dla mnie jest zabójstwo. Mój stosunek do życia jest taki sam niezależnie, czy to życie małe czy duże, czarne czy białe, katolickie czy heretyckie, ale nie muszę angażować tej argumentacji, aby skrytykować proceder stosowania tabletki wczesnoporonnej. Stwierdzam bowiem, że mamy do czynienia z pogwałceniem władzy rodzicielskiej. Albo chcemy, żeby rodzice odpowiadali za swoje dzieci, albo chcemy zniszczyć rodzinę, aby władza miała monopol na zarządzanie młodymi sercami i umysłami.

Jestem wolnościowcem, wszystko, co mówię, proszę czytać w tym kontekście. Jestem zwolennikiem wolności indywidualnej, która po katolicku nazywa się personalizmem, jak i wolnościowcem w stosunku do narodu – mojego i innych. Granice wolności są tam, gdzie w grę wchodzi bezpieczeństwo innych ludzi lub narodów. Sprawa jest prosta.

Przykład tabletki „dzień po” dowodzi, że może być dyskusyjna.

– Nie można prowadzić dyskusji o organizacji państwa, jeśli wyabstrahujemy ją od prawd naturalnych i wartości wyższych niż prawo stanowione przez ludzi. Dlatego nie jestem demokratą. Frazes o demokracji tworzy fasadę, za którą rządzą mafie, służby i loże. Nie akceptuję stanu rzeczy, w którym każda wartość może być przegłosowana. To obelżywe dla zdrowego rozsądku i dla Pana Boga, który jest dawcą wszystkich cudów tego świata.

Jaki system widziałby pan w Polsce? Monarchię?

– Jestem państwowcem, wolnościowcem i monarchistą. Właśnie dlatego, że ponad wszystko cenię wolność. Kocham również tradycję, nie podzielam zdania, że wszystko, co wymyślimy nowego, będzie lepsze od tego, co przekazali nam rodzice. Jako kontrrewolucjonista nie postuluję przewrotu, eksperymentów, ale powrót do normalności. Przez normalność rozumiem właśnie takie limitowanie funkcji państwa, by nie ingerowało w wolność, własność i rodzinę.

Znamy różne monarchie, jaki rodzaj monarchii mielibyśmy wprowadzić?

– Nie chcę się odwoływać do żałosnych systemów quasi-monarchicznych w Europie. Jestem zwolennikiem monarchii realnej i prawowitej, w której król rządzi i dźwiga ciężar odpowiedzialności za stan państwa przed Bogiem, historią i narodem. A podobnie jak ludzie obdarzeni są przez Boga indywidualnymi talentami, także narody mają swoje misje.

Co to oznacza w praktyce?

– W przyszłym roku minie 1050 lat od Chrztu Polski i to jest miara, którą powinniśmy mierzyć to, co robimy współcześnie. Bez sięgania do skarbów cywilizacji łacińskiej nie zrealizujemy misji dziejowej narodu i naszych talentów osobistych.

Pierwszy fundament cywilizacji łacińskiej to rozdział władzy świeckiej od duchownej: papież nie jest cesarzem, a cesarz nie jest papieżem; król Bolesław Śmiały nie jest biskupem, a biskup Stanisław nie jest królem. „Wynalazcą” tego rozdziału jest sam Jezus Chrystus, który mówi „oddajcie Bogu co boskie, cesarzowi co cesarskie”.

Ale władza świecka kieruje się wartościami religijnymi?

– W istocie każdy system władzy oparty jest na jakimś systemie religijnym. Dziś żyjemy np. w świecie, w którym takim quasi-religijnym systemem wierzeń jest sama demokracja. Bóstwem w tym systemie jest „państwo demokratyczne”. Ponieważ brak wyższej sankcji, właśnie w demokracji każda bzdurę podnieść można do rangi prawdy objawionej – patrz: globalne ocieplenie, gender itd. Tak jak wspomniałem, jeśli uznajemy kradzież za przestępstwo, to musi stać za tym jakaś wartość wyższa, której nie wywiedziemy z samego prawa stanowionego przez ludzi.

Katolickiej zasady rozdziału władzy świeckiej i duchownej nie należy więc mylić z masońskim programem rozdziału Kościoła od państwa, który jest w istocie próbą wyrugowania Kościoła z przestrzeni publicznej. Tymczasem Kościół jest dla zachowania wolności niezbędny – jako krytyczny recenzent poczynań władzy świeckiej.

Drugi fundament naszej cywilizacji, również położony przez samego Chrystusa, to przypowieść o miłosiernym samarytaninie. Żadna inna cywilizacja nie zna wynalazku bliźniego, kształcąc rozróżnienie na „naszych” i „nienaszych”, co prowadzi do tworzenia etyki sytuacyjnej. Z tych dwóch fundamentów mogę wywieść wszystkie zasady, którymi się posługuję.

Można powiedzieć, że współcześnie to jest fundament wspólnoty europejskiej?

– Tyle że elity eurokołchozu ten fundament uparcie podkopują, wypierają się go. A tymczasem jeśli wyłączymy z tożsamości europejskiej generator, jakim jest Kościół katolicki, to mamy do czynienia z wydmuszką, narzędziem socjotechniki, projektem masońskim. Masoneria walczy z Kościołem, usiłując zastąpić kanon etyki i moralności prawami człowieka i obywatela, które, jak się okazuje, można naciągać jak gumę od majtek. Można wprowadzać do kanonu praw człowieka i obywatela najbardziej absurdalne roszczenia, dochodząc do punktu, gdzie prawem człowieka ma być prawo do mordowania niektórych z nas. Jeśli np. są bardzo mali, słabi, chorzy, nie w formie. To jest wprowadzanie projektów eugenicznych do prawa polskiego i europejskiego.

Czy może pan dodać przykład takiego złego prawa?

– Choćby stworzenie gwarantowanego przez budżet państwa popytu na usługę zwaną popularnie „in vitro”.

Jako prezydent zawetowałby pan ustawę aborcyjną?

– Nie ma cienia wątpliwości, że spod mojej ręki nie wyszedłby podpis dokumentu, który uszczuplałby suwerenność, wolność i bezpieczeństwo indywidualne czy suwerenność państwa polskiego. Wszelkie zamachy na bezpieczeństwo, wiarę, rodzinę i własności nie miałyby szans na moją kontrasygnatę. Na przykład właśnie procedura zapłodnienia pozaustrojowego. Kiedy robiłem film „Eugenika w imię postępu”, odwiedzałem Białystok, zagłębie „in vitro” w Polsce. Rozmawiałem tam z „papieżem” i ojcem założycielem „in vitro” w Polsce, prof. Szamatowiczem i jego niższym personelem. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że integralnym elementem tej procedury jest moment selekcji. Jeśli zgodzimy się na selekcjonowanie życia ludzkiego na tym etapie, nie ma żadnych logicznych podstaw wobec selekcji na jakimkolwiek późniejszym etapie życia.

Kandyduje pan na prezydenta. Jak przełoży pan poglądy na działania? Czy zmieni pan prawo?

– W Polsce zmienić trzeba wszystkie zasadnicze akty prawne, które regulują, a właściwe rozregulowują nasze życie i niszczą państwo. Konstytucja amerykańska jest tak zwięzła, że nawet dziatwa szkolna uczy jej na pamięć. To, że wskazuję ją jako punkt odniesienia, nie znaczy jednak, że chciałbym ją implementować.

Co w takim razie zmieniłby pan w naszej konstytucji?

– Ona jest w całości do odrzucenia, bo brakuje w niej zasadniczych rozstrzygnięć co do hierarchii i kompetencji władzy w Polsce.

Artykuł 4 mówi, że władzę sprawuje naród.

– Panie świetnie rozumiecie, że to jest miła brednia w sytuacji, w której obowiązuje proporcjonalna ordynacja wyborcza, która całą władzę oddaje politbiurom partii. To one decydują o miejscach na listach partyjnych nawet w wyborach samorządowych. Oczywiście, ordynacja wyborcza i ordynacja podatkowa są do zmiany.

Nowa konstytucja węgierska ma piękną preambułę. Zaczyna się od słów: „Boże, błogosław Węgrom”. Nie ma żadnej „Republiki Węgierskiej”, tam są „Węgry”. To jest dla mnie pozytywny punkt odniesienia – Pana Boga trzeba prosić o błogosławieństwo, bo On szanuje wolna wolę, którą nam podarował, więc jeśli nie poprosimy, nie będzie się narzucał.

Z polskiej postpeerelowskiej konstytucji nie wynika, kto właściwie sprawuje zwierzchnictwo nad armią w stanie wojny. Troszkę prezydent, troszkę szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, troszkę minister obrony narodowej, troszkę premier, troszkę szef sztabu generalnego. To jest zbrodnicze zaniedbanie, w konsekwencjach zabójcze dla państwa.

O stanie wojny na ogół nie chcemy myśleć. Od półtora roku, od kiedy toczy się wojna ukraińska, Polacy otwarli szerzej oczy i zrozumieli, że to nie jest jakaś abstrakcja, że to są rzeczy realne. Dla stanów nadzwyczajnych państwo polskie potrzebuje stworzenia właśnie w konstytucji pewnego wyjścia awaryjnego. Przedwojenna konstytucja kwietniowa zawierała takie zabezpieczenie. Gdy prezydent nie mógł dłużej sprawować swojej władzy efektywnie, mógł scedować ją na inną osobę, co miało miejsce w 1939 r. Dzisiaj, gdyby zaistniała taka awaryjna sytuacja dziejowa, państwo polskie nie miałoby kontynuacji.

Jak chciałby pan wprowadzić taką zmianę?

– Wyposażmy prezydenta w prawo powołania Rady Regencyjnej. Trzeba się przestać łudzić, że procedura demokratyczna zapewni bezpieczeństwo, istnienie, przetrwanie państwu polskiemu.

Ale zanim te zmiany pan wprowadzi, będzie pan musiał najpierw wziąć pod uwagę skład parlamentu.

– Otóż wszystko zależy od tego, czy chcemy uprawiać politykę gabinetową, kuluarową, spiskową, czy chcemy odwołać się do narodu. Ponieważ bycie prezydentem to jest urząd, o którego obsadzie decyduje naród w głosowaniu powszechnym i jedyny taki urząd w państwie, wyciągnijmy z tego konsekwencje. Trzeba, żeby prezydent odwoływał się do narodu.

Ale prawo uchwala parlament.

– Ale nawet z tą stalinowsko-mazowiecką konstytucją, która dba, żeby nikt niczego nie mógł z osobna i aby każda sitwa musiała odwołać się do konsensusu innych, nic nie przeszkodzi prezydentowi komunikować się z narodem i mówić narodowi, jakie są wyzwania, jakie niebezpieczeństwa, wobec których stoimy. I to już bardzo dużo. Dzisiaj władza okłamuje naród właściwie we wszystkich zasadniczych kwestiach. Na przykład: 2 miliony emigrantów – wiadomo, że nie 2, wystarczy się rozejrzeć, z ilu miast i miasteczek ubyło dwie trzecie, może połowa mieszkańców. Pewna niemiecka gazeta napisała, że może nawet 8 mln Polaków szukało pracy za granicą w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Prezydent ma psi obowiązek mówić narodowi, jak jest, a jakie naród wyciągnie z tego wnioski – to zobaczymy.

To nie jest żadne specjalne odkrycie, kiedy mówię, że za fasadą demokracji rządzą mafie i loże, mimo że to gorszy bigotów-demokratów.

Jakie w związku z tym widzi pan wyzwania dla polityki zagranicznej?

– Na terytorium Polski konstytuuje się aktualnie nowy projekt geopolityczny, wyłączający realizację polskiej racji stanu, czyli kondominium rosyjsko-niemieckie pod żydowskim zarządem powierniczym.

Ja stoję na gruncie suwerennego realizmu, nie abstrakcjonizmu. Moją politykę zagraniczną można zdefiniować przez wskazanie negatywnego punktu odniesienia – klientelizmu w polityce międzynarodowej, wieszania się u cudzej klamki. Klientelizm nie powinien być akceptowany przez polskich państwowców, niezależnie od tego, czy klamka jest umocowana w Moskwie czy w Waszyngtonie.

Zależność od Unii Europejskiej, NATO – to są przykłady klientelizmu?

– Tak. Trzeba wyraźnie stwierdzić, że polska racja stanu nie jest tożsama z racją stanu jakiegokolwiek innego państwa. Eurokołchoz jest narzędziem realizacji niemieckiej racji stanu na terenie Europy, nie ma co do tego wątpliwości. Niemcy u siebie przegłosowali, że żadne prawo eurokołchozu nie ma u nich mocy, jeśli nie będzie kontrasygnaty parlamentu. Myśmy w Warszawie takiej klauzuli nie przegłosowali. I dlatego Niemcy, ustalając prawo eurokołchodzu, bezpośrednio ingerują w życie polskie, ale w drugą stronę ta relacja nie zachodzi.

Dyrektywy i rozporządzenia unijne obowiązują na tej samej zasadzie w Niemczech i w Polsce. O jakiej kontrasygnacie pan mówi?

– Mówię o tym, że obowiązują tam o tyle tylko, o ile niemieckie władze ten stan akceptują.

Czyli nie powinniśmy prowadzić wspólnej polityki zagranicznej z Europą?

– Nie ma czegoś takiego jak wspólna polityka zagraniczna.

A sankcje wobec Rosji?

– Pytanie, co to kosztuje? Nie ma dobrej dyplomacji bez egzekwowania zasady wzajemności.

Czy wyklucza pan sojusze?

– Nic podobnego. Poszukiwanie sojuszników jest głównym celem dyplomacji. Dyplomacja nie może polegać na odwracaniu się plecami i robieniu awantur. Dobra dyplomacja to jest bardzo grzeczne, ale stanowcze stawianie sprawy polskiej suwerenności. Nie powinna polegać na „nierozmawianiu” z premierem Orbanem czy ignorowaniu prezydenta Łukaszenki.

Z jakimi krajami powinniśmy wejść w sojusz?

– Proszę nie fetyszyzować słowa sojusz, mówmy o dobrych interesach. Z kim moglibyśmy robić dobre interesy? Nie wszyscy odpowiedzą nam wzajemnym afektem, ale przede wszystkim powinniśmy robić interesy w naszym najbliższym otoczeniu geopolitycznym. Nie ma żadnego powodu, żebyśmy ponosili straty dziejowe, które płacimy za utrzymywanie żelaznej kurtyny dla naszej wschodniej granicy. Dlaczego na Białorusi mają robić interesy Niemcy, Włosi, Chińczycy, a nie Polacy? To jest ideologizacja stosunków międzynarodowych.

A powinny się opierać na gospodarce?

– Moje hasło antywojenne: „Więcej firm spedycyjnych – mniej korpusów ekspedycyjnych”

Czy to się wiąże ze współpracą rozwojową w krajach słabiej rozwiniętych?

– Proszę mi wskazać kraje słabiej od nas rozwinięte! Tak, oczywiście, trzeba wyjść poza ten wąski horyzont między Moskwą a Berlinem, Moskwą a Waszyngtonem, Brukselą a Tel Awiwem. Jest więcej stolic w świecie – Budapeszt, Mińsk, Teheran, Pekin, jest Sztokholm i Oslo, jest Ankara.

O Ankarze powiem, bo to jest czasem niezrozumiałe. Co Ankara ma do zaoferowania? Turcja jako jedyna na kontynencie europejskim ma prawdziwą armię lądową. Dlaczego ją ma? Dlatego, że nie wchodziła w relacje sojusznicze z imperium amerykańskim za darmo. Nie czekała na iracki offset, tylko kasowała Amerykanów, notabene również Izraelczyków, za to, że ich śmigłowce ćwiczyły na tureckich poligonach.

My prowadzimy politykę na ideologii, przesądach i resentymentach, a nie na rachunku ekonomicznym. Dopłacamy do relacji z Ameryką, mamy wydać kolejne miliardy dolarów na sprzęt nie pierwszej świeżości, podczas gdy nasza wymiana handlowa z imperium amerykańskim jest na poziomie Belgii – taki sam, mniej więcej, obrót gospodarczy. Czy ktoś mówi, że Belgia jest wielkim sojusznikiem Polski? Nie chodzi o awantury, nie chodzi o trzaskanie drzwiami, chodzi o urealnienie stosunków, żeby Amerykanie zobaczyli, że nie są jedyni.

Nie można dostosowywać linii polskiej do oczekiwań jakiejkolwiek innej stolicy. Przedstawienie polskiej racji stanu jako tożsamej z interesem imperium amerykańskiego w toczącej się już III wojnie światowej jest niewątpliwie przedwczesne.

Które państwa są w stanie wojny? O jaką wojnę panu chodzi?

– O wojnę imperium amerykańskiego o utrzymanie światowej hegemonii. Przy czym głównym pretendentem są oczywiście Chiny, które już notabene wyprzedziły USA w rozwoju gospodarczym. Ta wojna toczyć się będzie na Pacyfiku – i tam trwają już zaawansowane przygotowania. Jeden przykład: flota wojenna Korei Południowej jest dziś kilkakrotnie większa od floty brytyjskiej. Wszyscy zbroją się na potęgę, a tymczasem już trwa zajmowanie „rubieży wyjściowych” i „odwracanie sojuszy” na innych teatrach wojennych. Szczególnie spektakularnie rozgrywa się to na Bliskim Wschodzie (Iran z wroga stał się niemal klientem USA) i u nas, w Europie Środkowej (wojna ukraińska). To są właśnie preludia III wojny światowej.

Tymczasem Niemcy dołączyły do ekskluzywnego klubu zwycięzców II wojny światowej, kuchennymi drzwiami weszły już nawet do Rady Bezpieczeństwa ONZ, uczestnicząc w rokowaniach z Iranem w sprawie irańskiego projektu atomowego. Skoro Niemcy są już w klubie zwycięzców, to musi być jakiś winowajca i nie od wczoraj widać, że tym głównym odpowiedzialnym ma być Polska.

Kwestia stosunków polsko-żydowskich jest takim podstawowym probierzem, który pokaże, kto jest polskim państwowcem, a kto klientem. Sprawa z ostatnich dni: wypowiedź amerykańskiego aparatczyka, szefa tamtejszej bezpieki, który przypisuje Polakom odpowiedzialność za zagładę Żydów w II wojnie światowej. Szef FBI po prostu zwiedził Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie i zapoznał się z ta wersją historii, z tą narracją, którą proponuje antypolsko zorientowane lobby żydowskie w Stanach Zjednoczonych.

A tymczasem ambasadorem Polski w Waszyngtonie jest pan Ryszard Schnepf, który 6 lat temu pojawił się na liście założycieli loży Polin, masonerii B’nai B’rith. Loża B’nai B’rith ogłasza, że ma dwie rzeczy do załatwienia tutaj w Warszawie. Jedna to sprawa restytucji majątku żydowskiego w Polsce. Druga – tzw. rozwiązanie problemu Radia Maryja. Owe rewindykacje majątkowe jeszcze w latach 90. wyceniono na sumę 65 mld dolarów, a ówczesny przewodniczący Światowego Kongresu Żydów, pan Singer, stwierdził wówczas, że póki ich nie spełnimy, „polska będzie upokarzana na arenie międzynarodowej”. Z polskiej strony brak jednak po dziś dzień stosownej reakcji. Bowiem polski interes narodowy nie ma stosownej reprezentacji w aktualnych warszawskich elitach.

To porozmawiajmy o własności, podstawowej wartości w państwie. Przecież po majątek żydowski zgłaszają się jego spadkobiercy.

– Na czym polega bezpodstawna bezczelność tych roszczeń? Otóż o odszkodowanie wnioskują tutaj nie prawni dziedzice jakichkolwiek majętności, którzy mogą to czynić na gruncie istniejącego prawa. Wypłaty odszkodowań oczekują organizacje nie mające praw dziedziczenia. Powołują się one faktycznie na „prawo krwi”, prawo plemienne, z którym u nas, chwała Bogu, rozstaliśmy się ostatecznie dzięki stanowczej postawie naszych biskupów na synodzie łęczyckim w końcu XII wieku.

Czy widzi pan taki obszar prawa, który jest nieuregulowany i w którym chciałby pan złożyć projekt ustawy?

– Jeśli chodzi o mnie, to można liczyć na deregulację. Państwo powinno zajmować się tym, co do niego należy – czyli zapewnianiem wolności i bezpieczeństwa. Jeśli państwo zaczyna zajmować się serwowaniem usług medycznych, edukacyjnych, ubezpieczeniowych i to pod przymusem, rozrywkowych, artystycznych, kulturalnych – jeśli tym wszystkim państwo się zajmuje, to mamy ucisk fiskalny, legion biurokracji, miliony urzędników, a to co najważniejsze – wojsko, policja i sądy – leży. Tym się państwo powinno zajmować, co nie znaczy, że nie ma innych problemów. Życie to nieustanne pasmo problemów, ale z tego wcale nie wynika, że to zawsze państwo ma koniecznie zajmować się ich rozwiązywaniem. Z drugiej strony z tego, że nie uznaję potrzeby angażowania państwa w liczne problemy socjalne, nie wynika, że nie widzę tych problemów.

Jakie to problemy?

– Przykład konkretny – legalizacja prostytucji. Mamy prostytucję, proceder wieczny. Czy państwo ma go zalegalizować? Pod żadnym pozorem. Dlatego, że państwo to jest rzecz tak ważna, wzniosła i piękna, że nie może swojego istnienia w jakikolwiek sposób opierać na zyskach z niegodziwości. Nie może być oparte na nierządzie. Nie penalizując jednak kodeksowo samej prostytucji, możemy z całą pewnością rozsądnie walczyć z tą plagą, nie tworząc nowych przepisów prawa kodeksowego. Możemy walczyć z tym wszystkim, co jest naruszeniem cudzych praw, np. handel ludźmi.

Inny przykład – narkotyki. Czy jestem zwolennikiem legalizacji narkotyków? Nie, ale nie jestem również zwolennikiem penalizacji jakichkolwiek używek, jeśli korzystanie z nich nie gwałci innych praw.

Zostaje pan prezydentem, czy zgłasza pan projekt ustawy deregulujący jakiś obszar?

– Po prostu Polakom trzeba przywrócić wolność, ze szczególnym uwzględnieniem wolności gospodarczej.

Ale jak?

– Precz z wyzyskiem fiskalnym i talmudyzmem biurokratycznym. Im podatki niższe, tym więcej ich wpłynie do budżetu. Trzeba oczywiście znieść przymus ubezpieczeń i zlikwidować piramidę finansową ZUS. Przedsiębiorczość odżyje, więc i bezrobocie przestanie być problemem. Jednocześnie trzeba zmniejszyć koszta funkcjonowania państwa – a więc odchudzić jego aparat. Złą wiadomość mam więc tylko dla tych wszystkich, którzy zasilają szeregi biurokracji – będą musieli poszukać sobie innej, uczciwej pracy.

Czy zgłosi pan projekt liberalizujący prawo posiadani broni?

– Wszystkie projekty liberalizujące dostęp do broni palnej odrzucam. Dlaczego? Ponieważ mnie nie interesuje liberalizowanie przepisów, tylko pełny dostęp do broni palnej. Po prostu uważam, że prawo do posiadania broni powinno być rozumiane jako prawo naturalne, niewymagające zgody urzędnika.

Rozumiemy, że działa pan w obrębie prawa, które mamy, dążąc jednocześnie do zmiany konstytucji?

– Tak.

Ale dopóki to się nie uda, korzysta pan z prerogatyw?

– Oczywiście, sam fakt, że staję do tego konkursu, jest dobitnym świadectwem tego, że nie wykluczam, że Polakom uda się dojść do ładu ze sobą, że odzyskają formę dziejową środkami niepogłębiającymi konfliktu.

Jak pan przekona do swoich pomysłów parlament?

– Jestem reżyserem filmowym żyjącym ze swojej profesji i mam niechęć do opowiadania, jak się rozwinie fabuła filmu. Nie chcę paniom psuć niczego, obiecuję, że będzie ciekawie. Ale nie mogę opowiadać filmu przed jego zakończeniem.

Rozmawiały Anna Ścisłowska i Magdalena Wnuk

Zobacz najnowsze