„Polska zasługuje na silną eurosceptyczną reprezentację w Parlamencie Europejskim” – Piotr Lisiecki, lider listy Konfederacji w okręgu nr 3 (woj. podlaskie i warmińsko-mazurskie).
Najbardziej eurosceptycznym państwem członkowskim UE są Czechy, w których 33 proc. społeczeństwa jest negatywnie nastawiona do Unii Europejskiej. Najmniej z kolei Irlandia i Portugalia – w tych krajach podobne nastroje panują tylko wśród 7 proc. obywateli. Polska pozostaje w ścisłej czołówce euroentuzjastów – negatywnie do UE nastawiony jest tylko co dziesiąty Polak. Grupy polityczne w Parlamencie Europejskim nie oddają jednak tego podziału, a reprezentacja eurosceptyków rządzi się swoimi prawami.
Eurosceptycyzm towarzyszy Unii od dekad, jednak przez lata zmieniał się jego charakter i forma. Podczas gdy kiedyś był tłem dla proponowanych reform, dziś definiuje programy niemałej części komitetów w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Na przestrzeni lat eurosceptycyzm stał się szerokim terminem stojącym w opozycji do idei postępującej integracji Unii Europejskiej. W praktyce jest to spektrum poglądów – od tych, którzy nie zgadzają się na większą integrację UE, przez przeciwników stopniowej centralizacji władzy w jej instytucjach, aż po zagorzałych unijnych opozycjonistów i orędowników jej rozpadu.
Poza sztandarem obrony narodowej suwerenności eurosceptycy podnoszą argumenty o braku transparentności i elitarystycznym charakterze UE. Ważną kwestią jest też – ich zdaniem – zbyt duża władza biurokratów, którzy nie są wybierani w demokratycznych wyborach, nie mając tym samym legitymizacji do rządzenia. Zbierając ten pakiet postulatów, partie eurosceptyczne w wyborach do Parlamentu Europejskiego osiągają zazwyczaj lepszy wynik niż na polu krajowym.
Obecnie miano eurosceptyków przywłaszcza sobie europejska prawica, w szczególności jej radykalny odłam. Mimo że wszystkie ugrupowania europejskiej prawicy są eurosceptyczne w szerokim sensie tego słowa, wciąż pozostają podzielone na trzy obozy.
Pierwszy tworzą Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (EKR), którzy zrzeszają 69 europosłów z 17 krajów. W ugrupowaniu mieści się szerokie spektrum prawicy, wyznającej niejednoznaczne poglądy zarówno na płaszczyźnie ekonomicznej, jak i społecznej.
Przez lata EKR byli sztandarowym przykładem miękkiego eurosceptycyzmu. Pierwotna ideologia ugrupowania opierała się na liberalizmie gospodarczym, antyfederalizmie i konserwatywnych wartościach, pozycjonując grupę na prawo od centroprawicowego EPL. Przeobrażenie nastąpiło w IX kadencji PE, kiedy Wielka Brytania wyszła z Unii, a brytyjscy Konserwatyści złożyli mandaty. Od tego momentu kluczową rolę w EKR zaczęli odgrywać Bracia Włosi oraz Prawo i Sprawiedliwość. Zmiana przywództwa oraz rosnące w Europie poparcie dla prawicowych partii przyczyniło się do coraz większej niechęci EKR do unijnej idei jako takiej, sami określają się jednak eurorealistami.
Tożsamość i Demokracja (ID), druga co do wielkości prawicowa siła w europarlamencie, powstała w 2019 r., w wyniku przekształcenia z frakcji Europa Narodów i Wolności, do której w PE VIII kadencji należało m.in. polskich 2 europosłów – Stanisław Żółtek i Michał Marusik (Kongres Nowej Prawicy).
Nacjonalistyczne i eurosceptyczne ID przez niektórych określane jest też populistycznym. Rdzeń ugrupowania stanowią 2 partie – włoska Liga Północna Matteo Salviniego z 23 posłami oraz francuskie Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen z 18 członkami. Do grupy przez większość kadencji należała także Alternatywa dla Niemiec (AfD) – zajmująca obecnie drugie miejsce w sondażach w Niemczech. Jednak z powodu swojej postępującej faszystowskiej radykalizacji została z niej wykluczona w maju tego roku. W minionej kadencji w ID brakowało polskich europosłów. Prawdopodobnie zmieni się to po wyborach, kiedy to swojego miejsca w europarlamencie będzie szukała Konfederacja, która tym razem prawdopodobnie przekroczy próg wyborczy.
Na początku IX kadencji ID zrzeszała 73 eurodeputowanych, co czyniło ją piątą największą siłą w PE. Wyprzedziła tym samym bardziej umiarkowane EKR, które od 2009 roku reprezentowało tradycyjnych konserwatystów. ID kadencję kończy co prawda w 49-osobowym składzie, jednak prognozy sugerują, że jej szeregi znacząco powiększą się w związku z prognozowanym dobrym wynikiem skrajnej prawicy w eurowyborach – według sondaży liczba ich mandatów może wzrosnąć do 90, a nawet 100.
Trzeci prawicowy obóz tworzą eurodeputowani Fideszu, czyli węgierskiej narodowo-konserwatywnej partii Viktora Orbana. Przez ponad 20 lat, do 2021 r., Fidesz był częścią Europejskiej Partii Ludowej (EPL) – największego ugrupowania w Parlamencie Europejskim. Spięcia Budapesztu z Brukselą wynikające z pogarszającego się stanu demokracji na Węgrzech doprowadziły, zdaniem jednych, do wyrzucenia, a zdaniem drugich, wyjścia partii Orbana z grupy. Od tamtego czasu eurodeputowani Fideszu są posłami niezrzeszonymi. Tym samym nie przysługują im pewne przywileje, takie jak subwencje unijne czy dłuższy czas wypowiedzi w trakcie sesji plenarnych.
Eurosceptycyzm nie jest terminem zarezerwowanym wyłącznie dla prawej strony sceny politycznej. Przykładami lewicowego eurosceptycyzmu są partie przynależące do Grupy Lewicy w Parlamencie Europejskim – GUE/NGL (The Left), jak np. hiszpańskie Podemos. W ich przypadku krytyka Unii ma wymiar ekonomiczno-społeczny. Ta część Lewicy postrzega bowiem UE jako neoliberalnego aktora promującego wolny rynek i kapitalistyczne wartości. Partie takie jak Podemos nie chcą jednak rozpadu Unii, ale jej gruntownej reformy. Przekaz eurosceptycznej lewicy ginie jednak w euroentuzjazmie głoszonym przez największe partie centrolewicowe, co skutecznie utrudnia najbardziej lewemu skrzydłu europejskiej polityki przebicie się do głównego nurtu debaty.
Sondaże wskazują, że Parlament Europejski X kadencji będzie znacznie bardziej prawicowy. W Unii panuje przekonanie, że nacjonaliści przeciwni integracji europejskiej połączą siły, by wspólnie przeciwstawiać się centralizacji władzy w organach unijnych. Próba zablokowania eurosceptyków była główną osią kampanii centrolewicy w 2019 r., dzisiaj z kolei zatrzymać marsz prawicy chcą europejscy Zieloni i właśnie tym hasłem próbują motywować swoich wyborców. Wydaje się, że pokrywające się emocje – odnoszące się do obrony suwerenności państw członkowskich i sprzeciwu wobec Zielonego Ładu, Paktu o Migracji i Azylu czy unijnej polityki rolnej mogą dać początek nowej koalicji partii prawicowych.
Dotychczasowe pomysły zawiązania takiego sojuszu upadały jednak kolejno w 2014, 2019 i 2022 r. Pomysł „połączenia prawicy” powrócił również przy tegorocznych wyborach. Politico wskazuje jednak trzy główne czynniki, które i tym razem mogą skutecznie pokrzyżować plany sojuszu eurosceptyków.
Pierwszym jest rozbieżność w kwestii wojny w Ukrainie. EKR jasno przeciwstawia się rosyjskiej agresji i wyraża wsparcie dla Ukrainy. ID nie jest tak jednoznaczne – jego członkowie sprzeciwiali się chociażby europejskim sankcjom na Rosję. Prorosyjska narracja wybrzmiewa też w szeregach Fideszu. Wsparcie dla Ukrainy jest jednak bardzo istotne dla obu największych partii w EKR – PiS i Braci Włochów. Wydaje się więc, że wypracowanie konsensusu będzie praktycznie niemożliwe.
Drugą kwestią pozostaje spięcie w ramach ID na linii Le Pen – AfD. W 2024 r., już w okresie przedwyborczym, Zjednoczenie Narodowe zdecydowanie odcięło się od niemieckiej partii. Powodem była radykalizacja AfD, prorosyjskie tendencje, przychylne wypowiedzi jej członków w kontekście Nazistów, a także ich plan „remigracji”, czyli deportacji miliona migrantów przebywających w Niemczech. AfD stanowi bowiem zagrożenie dla wizerunku Le Pen, która myśląc o francuskiej prezydenturze, nie może pozwolić sobie na koneksje z niemieckimi radykałami. W tym kontekście polityczka nie wykluczyła zmiany barw na bardziej stonowane EKR.
Trzecim punktem spornym jest najwyższe stanowisko w UE, czyli fotel przewodniczącego Komisji Europejskiej (KE). W 2019 r. Ursula von der Leyen objęła je m.in. dzięki głosom Prawa i Sprawiedliwości. W tegorocznym wyścigu o reelekcję również liczy na poparcie europosłów EKR, tym razem zabiegając przede wszystkim o wsparcie frakcji Giorgii Meloni. W zamian za ewentualne poparcie Braci Włochów, Meloni miałaby zwiększyć swoją rolę przy unijnym stole decyzyjnym.
W takiej sytuacji EKR nie mogliby sobie jednak pozwolić na koalicję z bardziej radykalnym ID, sojusz z którym von der Leyen kategorycznie wykluczyła. Takie partnerstwo zostało już zresztą skreślone przez eurodeputowanych z frakcji Meloni.
Potencjalna koalicja czy dołączenie frakcji Meloni do EPL mogłoby zmniejszyć siłę skrajnej prawicy i zapobiec impasowi legislacyjnemu. Wiązałoby się to jednak z bardziej konserwatywnym charakterem rozwoju polityk unijnych, na co nie zgadzają się dotychczasowi koalicjanci von der Leyen.
Jeżeli chodzi o Orbána, to kluczową rolę odgrywa jego personalny stosunek do przewodniczącej KE, która zdaje się być dla niego uosobieniem wszystkiego, co złe w Unii. Polityk już jakiś czas temu wyraził chęć dołączenia do EKR, nie wiadomo jednak, czy poparcie dla von der Leyen będzie dla niego warunkiem nie do przejścia. Mimo wszystko największym punktem spornym w ewentualnych rozmowach koalicyjnych wydaje się być stosunek do pomocy Ukrainie.
Sprzeczne interesy EKR, ID i Fideszu regularnie wchodziły w drogę zawiązaniu koalicji. Prawdopodobnie będzie tak i tym razem. Gdyby jednak po wyborach doszło do utworzenia prawicowego bloku, byłby on prawdopodobnie największą siłą w Parlamencie Europejskim ze 184 mandatami.
Posiadanie największej frakcji w PE – nawet jeśli to pozostałe ugrupowania wciąż zachowałyby większość – byłoby niewątpliwym sukcesem eurosceptyków. Trudno mówić jednak o rewolucji, to raczej przedłużenie trendu, z którym mamy do czynienia już od dwóch dekad – kiedy to wyniki eurosceptyków sukcesywnie rosły – zarówno na poziomie europejskim, jak i w poszczególnych krajach UE.
Na czym wyrosła krytyka UE? Pierwsza większa fala eurosceptycyzmu przyszła wraz z kryzysem 2008 r. Ze względu na jego ekonomiczny wymiar, zarzuty pod adresem Unii Europejskiej początkowo płynęły głównie ze strony partii lewicowych, które krytykowały politykę monetarną strefy euro. Kryzys odbił się na zaufaniu europejczyków do instytucji Unijnych – od 2007 r., kiedy to wynosiło 52 proc., systematycznie spadało, by w 2015 r. osiągnąć 37 proc. (Eurobarometr). Sytuację wykorzystała prawica, opierając narrację na negatywnym nastawieniu obywateli do dalszej integracji UE.
Na konsekwencjach kryzysu zbudowały się jednak zarówno partie prawicowe, jak i lewicowe – w wyborach do PE w 2014 r. twardzi eurosceptycy zdobyli 11 proc. mandatów. Do tej grupy należy doliczyć partie, które jeszcze wtedy wykazywały się łagodną niechęcią do dalszej integracji w ramach UE, czyli m.in. Prawo i Sprawiedliwość, brytyjskich Konserwatystów, czy Alternatywę dla Niemiec, które otrzymały odpowiednio 31.78, 23.31 i 7.1 proc. poparcia w swoich krajach. W tej systematyce za eurosceptyków można uznać mniej więcej jedną trzecią składu PE VIII kadencji. Ponadto narracja związana z zagrożeniem suwerenności państw przez Unię zaczęła być coraz częściej wykorzystywana przy okazji wyborów krajowych.
Rok 2014 to zatem pierwszy większy sukces przeciwników integracji. Kolejnym zwycięstwem było niewątpliwie referendum w 2016 r., w którym 51.9 proc. głosujących Brytyjczyków opowiedziało się za wyjściem z Unii Europejskiej. Wydaje się, że eurosceptycy nie wykorzystali jednak momentum zapoczątkowanego przez Brexit. Nie pomogły im na pewno wybory prezydenckie w USA, które miały miejsce 5 miesięcy później. Wygrana Donalda Trumpa wpłynęła na nastroje Europejczyków – zagrożenie izolacjonizmem Stanów Zjednoczonych okazało się paliwem dla europejskiej integracji – i doprowadziła do znaczącego wzrostu poparcia dla UE.
W tym czasie wznosiła się jednak druga fala eurosceptycyzmu, tym razem mniej gwałtowna, a oparta przede wszystkim na rosnącej od 2015 roku presji migracyjnej. Ta narracja została już w całości przejęta przez partie prawicowe. Tym samym w europarlamencie wykształcił się podział na eurosceptyczną, nacjonalistyczną prawicę i globalistyczną centrolewicę (Hix).
W poprzednich wyborach do Parlamentu Europejskiego (2019 r.) partie eurosceptyczne zdobyły 28 proc. mandatów. To podobny wynik, do tego z 2014 r., jednak proporcje w ramach grupy uległy zmianie – wśród eurosceptycznych europosłów IX kadencji było znacznie więcej reprezentantów skrajnej prawicy niż lewicy. Przed nadchodzącymi wyborami w PE widać postępujące przesuwanie się środka ciężkości europejskiej debaty w prawą stronę. Zdaniem analityków ECFR prawicowi eurosceptycy wygrają nadchodzące wybory w 9 państwach członkowskich (w tym we Francji czy Holandii, a także w Austrii i Polsce), a w kolejnych 9 znajdą się na podium.
Wizja zjednoczonej europejskiej prawicy opiera się w dużej mierze na błędnym założeniu, że eurosceptycyzm jest jednolitą ideologią. Partie eurosceptyczne nie są monolitem, a ich działania są uzależnione przede wszystkim od sytuacji i społecznych uwarunkowań w poszczególnych państwach członkowskich.
Podczas gdy wszystkie znaki wskazują na największy w historii udział eurosceptyków w składzie Parlamentu Europejskiego X kadencji, ich ewentualny sojusz wydaje się mało prawdopodobny. A tylko taki mógłby realnie zagrozić dalszej integracji państw tworzących UE.