W Atlancie odbyła się długo wyczekiwana debata pomiędzy dwoma czołowymi kandydatami w nadchodzących wyborach na prezydenta USA. Joe Biden i Donald Trump zmierzyli się w konfrontacji zorganizowanej przez amerykańską telewizję CNN. Jej skutki mogą okazać się kluczowe dla wyniku listopadowych wyborów prezydenckich.
Kiedy w 2021 roku Joe Biden został zaprzysiężony na stanowisko 46. prezydenta Stanów Zjednoczonych, w rozmowie o przyszłości amerykańskiej polityki usłyszałem, że Donald Trump może jeszcze powrócić do Białego Domu. Tamtego dnia ciężko było mi traktować taką perspektywę poważnie. Choć Trump wciąż cieszył się wysokim poparciem wśród republikańskiej bazy politycznej, to właśnie stracił władzę oraz olbrzymią część swojego wpływu i kluczowej dla niego uwagi mediów. Dostarczył również setek argumentów swoim partyjnym rywalom, którzy walcząc o władzę nad Partią Republikańską, mogli kwestionować przywództwo tak kontrowersyjnej postaci i to, czy może ono przynieść ugrupowaniu szybki powrót do władzy. Sytuacja polityczna w USA potrafi dynamicznie zmienić się w ciągu czterech lat, więc łatwo można było sobie wyobrazić szereg scenariuszy prowadzących do utraty przez Trumpa kontroli nad republikańskim środowiskiem politycznym, szczególnie że od zawsze miał napięte relację z większością prawicowego establishmentu. Ponowna nominacja prezydenta, który przegrał kampanię wyborczą o reelekcję, prawie nie ma precedensu w historii Stanów Zjednoczonych. Bez precedensu w tej historii jest jednak sam Donald Trump.
Przez ostatni rok Trump prowadził niezwykle skuteczną kampanię, jego twardy elektorat okazał się dużo szerszy niż przypuszczano, a jego konkurenci w wyścigu o nominację Partii Republikańskiej popełniali błąd za błędem, dodając byłemu prezydentowi wiatru w skrzydła. Przez ostatnie miesiące w Europie dużo słyszy się o przewadze, jaką Trump ma w sondażach nad Bidenem, ale w rzeczywistości nie była ona aż tak duża, a tendencja wydawała się korzystna dla demokratów. Trump zachowywał co prawda drobną przewagę w kluczowych pięciu stanach (Michigan, Wisconsin, Pensylwania, Arizona i Georgia), ale na tyle niewielką, że większość ekspertów uznawało wyścig za otwarty, a o wyniku wyborów mówiono jak o rzucie monetą. W praktyce przewaga Trumpa była tak mała, jak to tylko możliwe przy obiektywnej możliwości nazywania go faworytem. Po czwartkowym spektaklu w Atlancie dużo może się jednak zmienić. Jak widać moja ocena z 2021 roku była błędna, może naiwna, a po pierwszej debacie w tej kampanii prezydenckiej, która odbyła się w nocy z czwartku na piątek (27/28 VI) jego powrót do władzy nigdy nie wydawał się tak bardzo prawdopodobny.
Ciężko przeanalizować merytoryczne aspekty czwartkowej debaty w USA. W MamPrawoWiedziec.pl staramy się skupiać na faktach, deklaracjach politycznych i odpowiedziach kandydatów na najważniejsze pytania dotyczące codziennego życia wyborców. Jak jednak wyróżnić kluczowe tematy debaty Trumpa z Bidenem, skoro od początku wiadomo było, że fakty zejdą w niej na daleki plan, a walka toczyć się będzie o wizerunek.
Donald Trump i Joe Biden to najbardziej rozpoznawalne postaci w amerykańskiej polityce. Nikomu nie trzeba przedstawiać ich poglądów, a ich poparcie w politycznym rewanżu (jeszcze bardziej niż normalnie) zależy jedynie od tego, który z dwóch negatywnych wizerunków okaże się dla wyborców bardziej odpychający. W przypadku Trumpa mam na myśli setki kontrowersji, procesy sądowe i liczne błędy, które popełniał podczas swojej chaotycznej prezydentury. Z kolei egzystencjalnym problemem wizerunku Bidena jest oczywiście jego wiek i spadający wraz z nim poziom charyzmy, które tworzą w głowach wyborców obraz niekompetentnego staruszka, z pewnością nienadającego się na przywódcę światowego mocarstwa.
Kluczowym problemem kampanii o reelekcję urzędującego prezydenta jest wiek. Wyborcy obawiają się, że jest za stary, aby skutecznie sprawować urząd. Biden już w młodości miał problemy z językowymi potknięciami, zacinaniem się, spójnością i płynnością wypowiedzi. Wraz z wiekiem jego problemy tylko się zaogniły, a w ciągu ostatnich lat stały się głównym powodem drastycznego pogorszenia się jego wizerunku. Krążące po internecie nagrania z jego wpadek (choć trzeba przyznać, że często bardzo niekorzystnie i nieobiektywnie zmontowane) sprawiły, że Biden stał się przeciwieństwem obrazu silnego i charyzmatycznego lidera.
Sztab urzędującego prezydenta ewidentnie zdał sobie sprawę, że temat wieku Bidena jest problemem, którego nie można dłużej ignorować. Trzeba było zaryzykować, pójść na konfrontację i przełamać wizerunek starczej nieudolności, który podkopuję dołki pod ich kampanią. Prezydent zaczął adresować swój temat tabu, żartując często z samego siebie i starając się mówić mocniej, pewniej i bardziej płynnie. Kampania prezydenta przyjęła linię argumentacji, zgodnie z którą: „prezydent ma swoje lata, ale liczy się to, jak młode są jego postulaty, które w przeciwieństwie do jego rywala, nie chcą cofać rozwoju kraju” (chodziło chociażby o aborcję). Wyjątkowo udane było też jego orędzie prezydenckie, które pozytywnie odbiło się na jego wynikach w sondażach.
Kolejnym sukcesem miał być skuteczny występ w debacie, który mógłby ostatecznie przełamać republikańską narrację o starczej niekompetencji urzędującego prezydenta i pomóc wyprzedzić Trumpa w sondażach. Efekt okazał się dosłownym przeciwieństwem marzeń demokratów. Prezydent mówił cicho i niewyraźnie. Biden przerywał sam sobie, gubił wątek i urywał zdania, przez co ciężko było zrozumieć przesłanie stojące za jego wypowiedziami. Próbował co prawda przypomnieć wyborcom o wszystkich wrażliwych dla Trumpa tematach (np. o jego procesach, udziale w zaostrzeniu prawa aborcyjnego czy zainicjowanym przez niego ataku na Kapitol i kwestionowaniu wyniku poprzednich wyborów), ale jego autoprezentacja kompletnie zniszczyła potencjalny efekt tej retoryki. Jego głos, koncentracja, postura i niewyraźne spojrzenie – wszystko zdawało się pracować na niekorzyść 46. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Porównanie z jego wystąpieniami w debatach w 2020 roku jest wręcz szokujące.
Sztab Donalda Trumpa od dłuższego czasu naciskał na przeprowadzenie debaty. Celem byłego prezydenta było skontrastowanie swojej wybuchowej, charyzmatycznej energii z pasywnością kandydata demokratów i tym samym przypieczętowanie wizerunku jego niekompetencji. Istniały jednak pewne ryzyka. Trump nie wystąpił w debacie od poprzednich wyborów, a chaotyczna dyskusja, która odbywała się między rywalami w 2020 roku, okazała się raczej korzystniejsza dla demokratów. Trump agresywnie przekrzykując Bidena, podtrzymał jedynie swój chaotyczny i kontrowersyjny wizerunek, co wystarczyło niezależnym wyborcom, aby wyrzucić go z Białego Domu.
Tym razem jego sztab musiał naciskać na większe opanowanie. Klasyczne aspekty argumentacji Trumpa co prawda pozostały, ale wydawał się bardziej ułożony niż zazwyczaj. Fakty w jego publicznych wystąpieniach nie odgrywają żadnej roli (nie ma przecież fact-checkingu na żywo, a potencjalna krytyka po debacie nie ma tak dużego rozgłosu). Trump powtarzał więc swoje slogany, opowiadał o swoich niewiarygodnych osiągnięciach i całą winę za wszystkie swoje kontrowersje przerzucał na znęcający się nad nim świat. Tak jak podczas swojej kampanii w 2016 roku, w swojej narracji odwoływał się do poczucia wstydu i chęć przywrócenia godności państwu. Stwierdził, że szóstego stycznia 2021 roku (w dniu ataku na Kapitol) cały świat podziwiał USA, a teraz wyśmiewa go z uwagi na niekompetencje Bidena. Były prezydent uznał też, że jeżeli zostanie wybrany, to zakończy wojnę w Ukrainie zanim jeszcze zostanie zaprzysiężony – wystarczy, że pogada z Putinem i Zełenskim.
Trump postawił również na atak. 44 proc. swojego czasu poświęcił na atakowanie Bidena (dla porównania ten drugi tylko 35 proc.). Nie odpowiadał zazwyczaj na trudne pytania moderatorów, tylko koncentrował się na przygotowanych punktach ataku. Podkreślał główne problemy wizerunkowe prezydentury Bidena (np. jego politykę na granicy z Meksykiem). Mówił jasno, wyraźnie i konkretnie, co świetnie kontrastowało z cichym, słabym i niewyraźnym Bidenem. Był opanowany i nie pozwolił wyborcom przypomnieć sobie swoich kontrowersjach, które pozbawiły go władzy trzy lata temu. W dużym skrócie sztabowi Donalda Trumpa udało się osiągnąć dokładnie to, z czym stawił się na debatę w Atlancie.
Tragiczny występ Bidena w debacie ponownie rozpętał spekulacje na temat jego potencjalnej rezygnacji z kampanii o reelekcję. Debata może poważnie podważyć szansę demokratów na zwycięstwo w nadchodzących wyborach, ale problemy z wymianą kandydata pozostają te same jak rok temu, kiedy Biden ogłaszał swoją kandydaturę. Przede wszystkim nie ma nikogo, kto stanowiłby jasną alternatywę dla urzędującego prezydenta. Istnieje paru kandydatów, którzy z pewnością spróbowałby swoich sił, gdyby Biden zrezygnował z ubiegania się o reelekcję, ale każdy z nich stanowiłby olbrzymie ryzyko dla partii, która postawiła już na urzędującego prezydenta. Rozpoznawalność kandydata w wyborach na prezydenta ponad 300 milionowego społeczeństwa jest bezcenna.
Według nieoficjalnych doniesień sam Biden nie wierzy, że istnieje ktoś, kto miałby większe szanse w starciu z Trumpem, którego uznaje za zagrożenie dla amerykańskiej demokracji. Sezon prawyborów jest już za nami, więc jedyną drogą do wymiany kandydata Partii Demokratycznej byłaby własnowolna rezygnacja urzędującego prezydenta. Na razie nie zapowiada się jednak na taką rewolucję. Chwile po debacie Biden zorganizował wiec, podczas którego przemawiał już dużo sprawniej niż podczas debaty. Prezydent mówił, że „nie przemawia tak płynnie jak niegdyś, nie debatuje tak dobrze, ale wie, jak mówić prawdę i załatwiać sprawy”. „I wiem, że kiedy się upadnie, trzeba wstać. Zamierzam wygrać te wybory” – zadeklarował.
Do wyborów nadal pozostało dużo czasu. W kampanii planowana jest druga debata, która dałaby Bidenowi szansę na odwrócenie narracji. Nie wiadomo jednak, czy sztab Trumpa nie zrezygnuje z udziału w takim starciu, skoro będzie miał dużo więcej do stracenia niż do zyskania. Jeżeli w nadchodzących tygodniach sondażowa przewaga Trumpa drastycznie wzrośnie, możliwe że naciski ze strony partyjnych konkurentów Bidena zmuszą go do rozpatrzenia rezygnacji. Dla wyników wyborów z pewnością kluczowe pozostaną ostatnie tygodnie kampanii. Wydarzenia czwartkowo-piątkowej nocy mogą jednak okazać się jednym z najważniejszych kroków na drodze Donalda Trumpa do odzyskania fotela prezydenta USA.