Politycy Prawa i Sprawiedliwości alarmują o ryzyku utraty suwerenności przez Polskę wskutek przyjęcia zmian traktatowych zaproponowanych przez Parlament Europejski. Co tak naprawdę wynika z rezolucji i czy proponowane zmiany mają szansę wejść w życie?
W drugiej połowie listopada szerokim echem odbiło się głosowanie w Parlamencie Europejskim dotyczące wniosków ze sprawozdania PE na temat projektu zmiany unijnych traktatów. Rezolucja zawiera podsumowanie zmian, jakie zaszły wewnątrz i na zewnątrz Unii Europejskiej w ostatnich latach w kontekście m.in. ewentualnego rozszerzenia UE o nowe państwa członkowskie. Sprawozdanie zostało przyjęte 291 głosami, przeciw zagłosowało 274, a wstrzymało się 44 europosłów i europosłanek.
Głosowanie w Parlamencie Europejskim zbiegło się w czasie z obradami I posiedzenia Sejmu X kadencji. Jeszcze przed rozpoczęciem głosowania w PE w Sejmie rozgorzała dyskusja na temat znaczenia rezolucji dla Polski. Politycy Konfederacji oraz Prawa i Sprawiedliwości wskazywali na rosnące zagrożenie utraty suwerenności przez Polskę wskutek wejścia w życie postanowień PE. Równolegle europarlamentarzyści PiS sygnalizowali rozpoczęcie procesu transformacji UE w „superpaństwo”. Czy rzeczywiście UE dąży do federalizacji, a suwerenność Polski znajduje się pod znakiem zapytania? Jaka jest geneza podnoszonych dyskusji?
„Mamy pukające do bram Unii Europejskiej państwa, które chcą do niej dołączyć. Takim szczególnie emblematycznym przykładem jest Ukraina, ale również Mołdawia czy dużo dłużej ubiegające się o akcesję państwa Bałkanów Zachodnich, takie jak Macedonia Północna. Natomiast problem polega na tym, że sporo państw członkowskich nie zgodzi się na jakiekolwiek rozszerzenia bez reformy traktatów. Traktat lizboński wszedł w życie w 2009 roku, co oznacza, że minęło już 14 lat bez zmian traktatowych. W międzyczasie doszło do małego rozszerzenia (wstąpienie Chorwacji do UE w 2013 r. – przyp. red.) i małego pomniejszenia (Brexit w 2020 r.), ale ogólnie rzecz biorąc, mamy doświadczenia z tymi ramami i widzimy ich niedomagania oraz niedoskonałości. Wydaje się, że dalsze rozszerzanie UE w tych ramach grozi paraliżem decyzyjnym w tych obszarach, w których wciąż obowiązuje jednomyślność. I to jest problem” – wyjaśnia doktor Kamil Ławniczak z Wydziału Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.
Status państw-kandydatów posiada obecnie 9 państw – Albania, Bośnia i Hercegowina, Mołdawia, Czarnogóra, Macedonia Północna, Serbia, Turcja (negocjacje zawieszone), Ukraina oraz Gruzja. Status potencjalnego kandydata ma także Kosowo. W europejskim dyskursie możemy wyróżnić trzy główne narracje dotyczące wizji rozszerzenia UE reprezentowane kolejno przez kanclerza Niemiec Olafa Scholza, prezydenta Francji Emmanuela Macrona oraz byłego premiera Belgii i byłego przywódcy liberałów w PE Guya Verhofstadta.
Kanclerz Niemiec w przemówieniu wygłoszonym latem 2022 r. na Uniwersytecie Karola w Pradze podkreślał, że miejsce państw kandydujących jest w Unii Europejskiej. Scholz stwierdził także, że centrum UE przesuwa się na wschód. Jednocześnie postulował, aby UE rozpoczęła proces stopniowego przechodzenia z warunku jednomyślności do głosowania większościowego w sprawach kluczowych – takich jak wspólna polityka zagraniczna lub podatkowa. Zaznaczył również, że reformy będą niezbędne, aby przeprowadzić proces akcesji nowych państw członkowskich. „Doświadczenia ostatnich miesięcy pokazują, że blokady można przezwyciężyć. Europejskie zasady można zmienić – w bardzo krótkim czasie, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nawet traktaty europejskie nie są sztywne. Jeśli wspólnie dojdziemy do wniosku, że traktaty muszą zostać zmienione, aby Europa poczyniła postępy, powinniśmy to uczynić” – mówił Scholz w Pradze.
Nieco inną wizję rozszerzenia Unii przez kilka ostatnich lat nakreślał prezydent Francji – w 2017 r. w przemówieniu na Uniwersytecie Sorbońskim odwoływał się do pojęcia „europejskiej suwerenności” („European sovereignty”), czyli pogłębiania dotychczasowych więzi między państwami członkowskimi, nie wspominając zarazem o rozszerzeniu wspólnoty o kolejne państwa. Dwa lata później Macron wyraził sceptycyzm wobec otwarcia rozmów akcesyjnych z Albanią i Macedonią Północną. Punktem zwrotnym w podejściu Macrona był wybuch wojny w Ukrainie – w ostatnich miesiącach prezydent Francji wzywał do „śmiałości” wobec procesu rozszerzania UE, nawet kosztem powstania „Europy kilku prędkości”. Jednocześnie Macron nie neguje konieczności refom traktatowych, jednak w odróżnieniu od Scholza nie stawia ich jako warunek sine qua non rozszerzenia UE o nowe państwa.
Najdalej posuniętą wizję reform UE w kontekście jej rozszerzenia przedstawia Guy Verhofstadt. Na konferencji prasowej we wrześniu 2023 r. zasadę jednomyślności w głosowaniu nazwał „katastrofalną”, uznając jednocześnie jej usunięcie jako główny cel reform UE. Postulowany kierunek zmian uzasadniał tym, że im więcej członków UE, tym trudniej będzie podjąć jakąkolwiek jednomyślną decyzję. Propozycje Verhofstadta i grupy europosłów wspierających tę wizję nie znajdują jednak poparcia wśród większości głów państw członkowskich.
Dyskusje prowadzone w Parlamencie Europejskim, a wcześniej w unijnych komisjach dotyczyły wizji zmian w niektórych obszarach działania PE. „Parlament głosował nad rezolucją wzywającą tak naprawdę do rozpoczęcia procesu reform, załączając do tego swoją propozycję. Jest w niej całe mnóstwo różnych zmian. Zasadniczo te zmiany wzmacniają Parlament na różne sposoby i zmieniają zasady decydowania w niektórych obszarach, czyli odchodzą od wymogu jednomyślności. Ciekawą rzeczą jest np. reforma procedury z artykułu 7 traktatu o Unii Europejskiej – to artykuł, który ma chronić UE przed sytuacją, w której państwo członkowskie łamie pewne zasadnicze wartości, na których Unia się opiera. Ten artykuł okazał się w gruncie rzeczy martwy. Parlament proponuje zmianę, w której w pierwszym kroku większość 4/5 byłaby zmieniona na standardową większość kwalifikowaną (55% państw członkowskich UE oraz państwa popierające daną propozycję reprezentują co najmniej 65% ludności UE – przyp. red.). Drugi element wiążący się z możliwością odebrania prawa głosu państwu członkowskiemu byłby tak naprawdę w rękach Trybunału Sprawiedliwości UE. TSUE wówczas ustalałby, czy istnieje takie naruszenie. Wiadomo jednak, że państwa, które mogą być celami takiej procedury, np. Węgry, nie zgodzą się na to w obecnej sytuacji” – dodaje dr Ławniczak.
Poza Polską trudno było odnotować ożywioną dyskusję dotyczącą głosowania PE. Możliwe że temat reform traktatowych pojawi się szerzej w pozostałych państwach w trakcie kampanii wyborczej do PE w czerwcu 2024 r., na tę chwilę jednak można zaobserwować brak zdecydowanej woli politycznej do zmiany treści traktatów. Czy w najbliższej przyszłości może to ulec zmianie?
„Moim zdaniem w tym momencie nie ma większych szans na jakieś poważniejsze reformy, być może na żadne. Wynika to z tego, że traktaty Unii Europejskiej są bardzo sztywną konstrukcją. Aby cokolwiek zmienić, potrzebna jest jednomyślna zgoda wszystkich państw członkowskich w procedurze, która w niektórych z tych państw wymaga referendów albo bardzo dużych większości w parlamentach. Prawdopodobnie w Polsce również byłaby potrzebna taka większość, której teraz w obecnym Sejmie nie ma. Wydaje mi się, że bardzo trudno byłoby to przeprowadzić” – konkluduje dr Kamil Ławniczak.
Artykuł powstał w ramach Szkolenia Parlamentu Europejskiego dla młodych dziennikarzy, organizowanego przez Fundację Geremka i Fundację Gazety Wyborczej na zlecenie Parlamentu Europejskiego.