Kłótnia Zełenskiego z Trumpem w Białym Domu, odcięcie Ukrainy od amerykańskiej pomocy i kryzysowy szczyt europejskich liderów w Londynie. Oto kulminacja napięć, które w ostatnich tygodniach wystąpiły między Ukrainą i nową administracją Stanów Zjednoczonych. Co dalej?
W środę 12 lutego prezydent Donald Trump ogłosił, że jego administracja rozpoczęła negocjacje w sprawie zakończenia wojny w Ukrainie. Zaczęło się od dwóch rozmów telefonicznych. Pierwszą (około 40-minutową) Trump przeprowadził z Zełenskim. Drugą (około półtoragodzinną) z Putinem. Później nadeszła seria wpisów w mediach społecznościowych, wizyt dyplomatycznych i publicznych wypowiedzi zarówno członków gabinetu Trumpa, jak i samego prezydenta. Działania Amerykanów zszokowały Europę i Ukrainę.
Ubiegłe tygodnie przyniosły kompletny zwrot względem polityki, którą uparcie od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji prowadził Joe Biden. Były prezydent twardo stał za interesami Ukrainy. Potępiał Rosję na wszelkie możliwe sposoby, wspierał dążenia Zełenskiego do przyszłego dołączenia Ukrainy do NATO i wprowadzał sankcje wobec Rosji. Naciskami dyplomatycznymi starał się również wywołać izolację międzynarodową rosyjskich władz. Przede wszystkim jednak naciskał na amerykański Kongres w sprawie wprowadzania ustaw pozwalających mu na przekazywanie finansowego i militarnego wsparcia na rzecz Ukraińców (choć warto pamiętać, że w ostatnim roku amerykańska pomoc spadła poniżej poziomu wsparcia przekazywanego Ukrainie przez państwa UE, a większość pieniędzy wydawanych przez Ukrainę na wydatki militarne i tak trafiało do amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego, sprzyjając gospodarce Stanów).
Z początku Trump zdawał się iść po antyrosyjskiej linii wyznaczonej przez poprzednią administrację. Groził Rosji wprowadzeniem kolejnych sankcji, jeśli nie zgodzi się na porozumienie pokojowe. Naciskał też na Arabię Saudyjską, żeby obniżyła cenę sprzedaży swojej ropy naftowej, co sprawiłoby, że Rosja nie mogłaby finansować wojny ze sprzedaży swojej. Wszystko zmieniło się jednak w połowie lutego.
Amerykańska delegacja pod przewodnictwem sekretarza stanu Marco Rubio spotkała się z rosyjskimi dyplomatami w Arabii Saudyjskiej. Jednak z rozmów o pokoju w Ukrainie wykluczona została… strona ukraińska. Trump wywrócił doktrynę Bidena do góry nogami. W jednej z pierwszych publicznych wypowiedzi jego sekretarz obrony bezpretensjonalnie stwierdził, że powojenne członkostwo Ukrainy w NATO jest nierealistyczne. Dodatkowo ogłosił, że Ukraina będzie musiała oddać część swojego terytorium na rzecz Rosji. Sam Trump również rozpędzał się w swojej retoryce. W serii wypowiedzi i wpisów coraz częściej krytykował Ukrainę i bronił Rosji, posługując się jej argumentacją.
Jego relacja z Zełenskim gwałtownie się pogorszyła. Zaczął nazywać go „dyktatorem”, twierdząc, że powinien przeprowadzić wybory, pomimo że w jego kraju nadal trwa wojna. Kadencja Zełenskiego rzeczywiście powinna była się już skończyć, ale zgodnie z ukraińskim prawem w stanie wojennym wybory muszą być przesunięte. Niezgodnie z prawdą twierdził, że Zełenski jest znienawidzony przez ukraińskich obywateli (w rzeczywistości jego poparcie oscyluje w okolicach 50-paru proc., jest więc wyższe niż poparcie samego Trumpa). W dodatku Trump oznajmił, że Ukraina „nie powinna była w tę wojnę wchodzić”, sugerując, że kraj najechany przez Rosję sprowokował ten konflikt. Zapytany, czy uważa Ukrainę za równego uczestnika rozmów pokojowych uznał, że jest to „ciekawe pytanie”, nie udzielając dalszych wyjaśnień.
Najważniejszą kartą przetargową, jaka pozostała Zełenskiemu, są ukraińskie złoża. Według ukraińskich geologów na terytorium Ukrainy znaleźć można m.in. metale ziem rzadkich, tytan, grafit, lit i uran (wielkość tych złóż jest sporna). Stanom Zjednoczonym szczególnie zależy na tych pierwszych. Metale ziem rzadkich wykorzystywane są do produkcji wielu różnych zaawansowanych technologicznie urządzeń i sprzętu wojskowego. Potrzebne są też przy produkcji samochodów elektrycznych marki Tesla, której właścicielem jest Elon Musk.
Ich znaczenie dla Stanów Zjednoczonych ma strategiczny charakter w wyścigu z innym rywalem. Szacuje się, że 60 proc. światowego wydobycia metali ziem rzadkich i 90 proc. ich przetwarzania prowadzone jest przez Chiny. W obawie przed zwiększeniem się amerykańskiej zależności od ich importu z Chin Stany Zjednoczone próbują znaleźć nowe źródła ich pozyskania. Zabezpieczeniem dla USA mogłaby być umowa o uprzywilejowanym dostępie amerykańskich firm do złóż ukraińskich. W ubiegłym roku Biden próbował podpisać z Ukrainą takie porozumienie. Zełenski podobno odmówił jednak, aby zostawić sobie tę kartę przetargową na czas po przejęciu władzy przez Trumpa.
Dla Ukraińców taka umowa również byłaby potencjalnie wartościowa strategicznie. Wpuszczenie do kraju wielkich amerykańskich firm oznaczałoby, że interesy gospodarcze Stanów Zjednoczonych zostałyby powiązane z utrzymaniem pokoju.
Jednak rozmowy pokojowe zmierzają w kierunku niekorzystnym dla Ukrainy. Nie tylko nie została do nich bezpośrednio dopuszczona, ale wszystkie punkty negocjacyjne zdają się być rozstrzygane na rzecz Rosjan. Przed zawarciem ostatecznej umowy może upłynąć jeszcze sporo czasu. Wiele czynników (m.in. reakcja Europy) może zmienić jej ostateczne zapisy. Jednak już dziś kształtuje się zarys porozumienia, na które USA i Rosja byłyby skłonne się zgodzić. Oto cztery potencjalne elementy umowy:
Porozumienie w takiej formie wydaje się niekorzystne dla Ukrainy. W zeszłym tygodniu prezydent Zełenski udał się do Białego Domu na rozmowy z Trumpem. Z początku wydawało się, że prezydent Ukrainy wróci do kraju z podpisanym porozumieniem. Media donosiły, że zawarto umowę w sprawie dostępu Amerykanów do ukraińskich złóż. Wszystko zmieniło się jednak na ostatniej prostej – podczas konferencji prasowej.
Publiczne wypowiedzi dyplomatów w obecności mediów są zazwyczaj formalnością. To wymiana uprzejmości, zapewnienie o woli współpracy i ogólne deklaratywne wypowiedzi zarysowujące oficjalne stanowisko państwa. Administracja Trumpa była jednak zdeterminowana, żeby pokazać się dobrze przed amerykańskimi wyborcami. Strategia była oczywista – zaprezentować się w roli silnych negocjatorów spod szyldu „America First”. Z kolei Zełenski – jak zwykle – stawał twardo przy swoim stanowisku, nie odpuszczając swojej argumentacji. Nie używał też tłumacza, rozmawiając w obcym sobie języku z kilkoma reprezentantami amerykańskiej administracji na raz.
Prezydent Ukrainy dopytywał o to, jak USA chce zagwarantować, że Rosja nie zaatakuje ponownie. Twierdził, że Putinowi nie wolno ufać, i ostrzegał, że w przyszłości ustępstwa na rzecz Rosjan negatywnie odbiją się również na USA. Dyskusja eskalowała. Trump i jego wiceprezydent J. D. Vance uznali, że Zełenski nie jest wystarczająco wdzięczny za ich pomoc. Nie podobało im się też, że nie przyszedł w garniturze, tylko stroju wojskowym. Umowa o dostępie do złóż została zerwana.
Kilka dni później, 4 marca Trump ogłosił, że całkowicie wstrzymuje amerykańską pomoc dla Ukrainy. Wcześniej groził też odcięciem ukraińskiej armii od sieci internetowej Starlink Elona Muska. Bez wsparcia Stanów Rosjanom dużo łatwiej będzie o kolejne postępy i zajęcie jeszcze większej części Ukrainy. W ten sposób Trump chce zmusić Zełenskiego do kolejnych ustępstw.
Zełenski twierdzi, że może odbudować relacje z Trumpem, ale póki co przyszłość Ukrainy będzie zależeć od wsparcia pozostałych państw NATO. Prezydent Ukrainy opuścił USA i udał się do Wielkiej Brytanii. Brytyjski premier Keir Starmer udzielił mu pożyczki w wysokości 2,7 miliardów euro, aby zwiększyć możliwości obronne Ukrainy.
Chwilę później Starmer zwołał specjalne zebranie liderów państw europejskich, aby wspólnie rozmawiać z Zełenskim. W Londynie pojawiły się najważniejsze postacie państw UE i NATO (oprócz Trumpa). W spotkaniu udział wzięli: prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, premier Wielkiej Brytanii Kier Starmer, prezydent Francji Emmanuel Macron, kanclerz Niemiec Olaf Scholz, premierka Włoch Giorgia Meloni, premier Polski Donald Tusk, premier Kanady Justin Trudeau, premier Hiszpanii Pedro Sánchez, premierka Danii Mette Frederiksen, premier Norwegii Jonas Gahr Støre, prezydent Finlandii Alexander Stubb, premier Szwecji Ulf Kristersson, premier Holandii Dick Schoof, premier Czech Petr Fiala, pełniący obowiązki prezydenta Rumunii Ilie Bolojan oraz minister spraw zagranicznych Turcji Hakan Fidan. Unię Europejską reprezentowała przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i przewodniczący Rady Europejskiej Antonio Costa, a NATO sekretarz generalny Mark Rutte. Celem nadzwyczajnego szczytu było zjednoczenie państw skłonnych wspierać Ukrainę w obliczu zmiany polityki Stanów Zjednoczonych. Po zakończeniu rozmów Premier Wielkiej Brytanii ogłosił cztery cele pro-ukraińskiej koalicji:
Londyńska deklaracja to jedynie wstęp do wzmocnienia współpracy. Cele są ogólne i nie stanowią oficjalnego (prawnego) porozumienia. Prawdziwym wyzwaniem będzie zamienienie ich w konkrety. Europie może nie udać się zrekompensować odpływu amerykańskich środków i wsparcia w sprzęcie wojskowym. Kolejnym krokiem mogłoby być przekazanie zamrożonych rosyjskich aktywów na rzecz Ukrainy. Państwa nadal dyskutują nad planem, a poparcie dla tego pomysłu rośnie. To pierwszy możliwy konkret, który mógłby natychmiast pomóc Ukraińcom. Szczególnie ważny, w obliczu wycofania amerykańskiego wsparcia. Możliwości obronne Ukrainy stoją pod znakiem zapytania, a możliwe, że wojsko rosyjskie zacznie przeć naprzód. Wydaje się, że dziś przyszłość Ukrainy zależy od mobilizacji Europy.
Ukraina stanie się dużo bardziej zależna od woli europejskich państw, nawet jeżeli Zełenski zaakceptuje w końcu wszystkie warunki Trumpa i dojdzie do zakończenia wojny. Bezpiecznikiem, który miałby nie dopuścić do ponownego ataku ze strony Rosji, miałoby być utworzenie misji utrzymania pokoju. Wojska zachodnich sojuszników Ukrainy miałyby stacjonować przy jej granicy z Rosją, odstraszając Putina od kolejnej inwazji. Rosjanom zależy, żeby w Ukrainie nie pojawiły się wojska amerykańskie. Wielkość i skuteczność misji będzie więc prawdopodobnie zależna od pozostałych państw NATO. Zełenski twierdzi, że w Ukrainie powinno stacjonować między 100 a 150 tys. zachodnich żołnierzy. To jednak olbrzymia liczba, a nie wszystkie państwa Europy są chętne do wysyłania swoich oddziałów (dla porównania: 150 tys. żołnierzy to więcej niż liczy cała armia Wielkiej Brytanii).
Prezydent Francji Emmanuel Macron proponuje wspólną misję utrzymania pokoju, w której w sumie udział wzięłoby 40 tys. żołnierzy. Nie stwierdził, ilu z nich miałoby pochodzić z armii francuskiej, ale ogłosił, że jest otwarty na możliwość wysłania swoich sił. Podobną deklarację wygłosił premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer. Z kolei premier Donald Tusk odrzucił możliwość udziału w misji oddziałów z Polski. Twierdzi, że polskie wojsko jest potrzebne w kraju. Uważa, że odpowiedzialność za utrzymanie misji powinna spaść na państwa, które nie graniczą bezpośrednio z Rosją i Białorusią. Podobną deklarację wygłosił prezydent Finlandii. Jedno jest jednak jasne: bez USA oficjalnia misja całego NATO nie jest możliwa. Wszystko zależeć będzie od decyzji Unii Europejskiej i indywidualnych działań pozostałych państw NATO.