Najważniejsze uprawnienia prezydenta Stanów Zjednoczonych dotyczą polityki zagranicznej. Jako lider mocarstwa, odgrywa on istotną rolę w rozwiązywaniu, ale i eskalowaniu międzynarodowych konfliktów. Zobaczmy, jaką politykę zagraniczną może prowadzić Donald Trump, a jaką Kamala Harris.
Na początku warto zaznaczyć, że choć to prezydent USA podejmuje ostateczne decyzje, to na politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych wpływ wywiera wielu członków administracji rządowej. Spośród nich najważniejszą rolę odgrywają najczęściej sekretarz stanu oraz doradca ds. bezpieczeństwa narodowego. Urzędująca głowa państwa zazwyczaj opiera się bardziej na radach jednego z nich. Mówi się, że podczas prezydentury Baracka Obamy większy wpływ miał sekretarz stanu – John Kerry. Z kolei politykę zagraniczną Joe Bidena w znaczącym stopniu kształtuje obecny doradca ds. bezpieczeństwa narodowego – Jake Sullivan.
Politycy z otoczenia prezydentów USA odcisnęli piętno na wielu międzynarodowych konfliktach. Prawdopodobnie najbardziej wyrazistym przykładem takiego zaangażowania jest działalność Robert F. Kennedy'ego – brata prezydenta Johna F. Kennedy’ego, który jako prokurator generalny wywarł znaczący wpływ na rozwiązanie tzw. kryzysu kubańskiego (podczas intensywnych prac nad uspokojeniem napięć między USA i ZSRR przyczynił się do wypracowania strategii wykorzystanej ostatecznie przez prezydenta Stanów Zjednoczonych). Dużo mówi się również o roli Donalda Rumsfelda – sekretarza obrony w gabinecie George'a W. Busha – który wraz z wicesekretarzem Paule Wolfowitzem wpłynął na decyzję o inwazji USA na Irak w 2003 roku.
W zależności od omawianej kwestii istotny głos w planowaniu polityki zagranicznej mogą mieć też inni doradcy. Przykładowo istotny wpływ na stosunki Stanów Zjednoczonych z Arabią Saudyjską za prezydentury Donalda Trumpa miał mąż jego córki Jared Kushner. Sprawował wtedy funkcję doradcy Trumpa i zajmował się m.in. sprzedażą amerykańskiej broni Saudyjczykom. Arabia Saudyjska używa amerykańskiej broni m.in. do prowadzenia operacji militarnych w Jemenie.
W rolę dyplomaty często wcielają się wiceprezydenci USA. Prestiż związany z pełnioną przez nich funkcją sprawia, że ich zagraniczne podróże są alternatywą dla wizyt samego prezydenta. Działalność wiceprezydentów zazwyczaj sprowadza się jednak do funkcji reprezentacyjnych – negocjacje prowadzone są zwykle przez inne osoby z administracji prezydenta. Szczególnie aktywny w sferze dyplomacji w roli wiceprezydenta był Joe Biden, który pełnił tę funkcję podczas prezydentury Baracka Obamy.
Ostateczne decyzje o polityce zagranicznej USA zawsze podejmuje jednak prezydent. Warto porównać więc postulaty Kamali Harris i Donalda Trumpa na temat najważniejszych wyzwań, z którymi przyjdzie im się zmierzyć. Choć bardzo często demokraci i republikanie utrzymują zaskakująco podobną linię w polityce międzynarodowej, to wynik nadchodzących wyborów z pewnością będzie miał istotny wpływ na przyszłość najważniejszych konfliktów na świecie.
Zdaniem Trumpa wojna w Ukrainie szkodzi interesom Stanów Zjednoczonych i powinna zakończyć się jak najszybciej. Trump twierdzi, że będzie w stanie doprowadzić do końca konfliktu w ciągu 24 godzin od ogłoszenia jego zwycięstwa w listopadowych wyborach, pomimo że prezydentem zostałby dopiero w styczniu. Uważa, że będzie w stanie przekonać Putina i Zełenskiego do natychmiastowego podpisania porozumienia pokojowego. Na pytania, jak dokładnie zamierza zrealizować ten postulat, odpowiada, że ma plan, ale nie może ogłosić go publicznie, ponieważ nie mógłby go wtedy wykorzystać. J. D. Vance’a – jego kandydat na wiceprezydenta – sugerował, że plan ten zakłada oddanie Rosji zajętych przez nią terytoriów i utworzenie zdemilitaryzowanej strefy na aktualnej linii frontu. Trump mówił niedawno, że Zełenski powinien być otwarty na więcej ustępstw względem Rosji. Obserwatorzy polityki międzynarodowej sugerują, że Ukraina musiałaby zgodzić się na warunki Trumpa pod groźbą odcięcia amerykańskich funduszy i wsparcia militarnego.
Z kolei Kamala Harris jest zwolenniczką kontynuacji wsparcia finansowego ze strony USA dla Ukrainy, które administracja Bidena przekazuje od początku wojny. Chce też dalej mobilizować pozostałe państwa Zachodu, żeby kontynuowały wsparcie na rzecz Ukrainy. Zdaniem Harris kluczowe jest zachowanie jedności i współpracy państw Zachodu w ramach NATO. Uważa, że zwycięstwo Rosji byłoby niezwykle niebezpieczne. Podczas debaty mówiła, że Rosja mogłaby kontynuować swoją ofensywę i zaatakować np. Polskę. Jej prezydentura prawdopodobnie oznaczałaby kontynuację polityki Bidena.
Na podstawie podejścia obydwojga kandydatów do agresji Rosji w Ukrainie można zaobserwować szersze tendencje w ich strategii prowadzenia polityki międzynarodowej. Donald Trump jest zwolennikiem indywidualnych działań USA, opartych na bezpośredniej konfrontacji i wykorzystaniu pozycji Ameryki jako mocarstwa. Właśnie to zakłada oficjalna doktryna jego polityki zagranicznej, nazywana America First. Zgodnie z nią Trump stawia na indywidualne, izolacjonistyczne i nacjonalistyczne działania USA na arenie międzynarodowej, których jedynym celem powinien być interes kraju. Zdaniem Trumpa Stany Zjednoczone powinny po prostu wymusić korzystne dla siebie rozwiązania, bez względu na to, jak może wpłynąć to na ich relacje z sojusznikami i innymi państwami.
W przeszłości owa niekonwencjonalna strategia okazywała się dosyć chaotyczna, a – nieraz powierzchowne – naciski Trumpa na inne kraje często prawdopodobnie miały na celu jedynie przyciągnięcie uwagi mediów i kształtowanie wizerunku prezydenta wśród amerykańskich wyborców. Jednak, niezależnie od oceny jego działań, kandydat republikanów uważa się za niezwykle skutecznego negocjatora, który jest w stanie utrzymać znaczenie USA na arenie międzynarodowej. Trump często realizował swoją strategię wobec członków NATO. Podczas swojej prezydentury krytykował państwa, które nie przeznaczają 2 proc. PKB na obronność (w 2006 roku ministrowie obrony państw sojuszu zobowiązali się przestrzegać tego poziomu wydatków). Co więcej, Trump wielokrotnie kłócił się z ówczesnym sekretarzem generalnym NATO i groził, że USA nie będzie bronić państw, które nie wywiązują się ze swoich zobowiązań.
Kamala Harris, podobnie jak większość polityków z Partii Demokratycznej, podkreśla znaczenie przyjaznej współpracy z sojusznikami. Uważa, że zbiorowa kooperacja międzypaństwowa jest kluczowa dla zachowania ładu międzynarodowego i bezpieczeństwa kraju. Wspierała również akcesje Szwecji i Finlandii do struktur sojuszu północnoatlantyckiego. Kandydatka demokratów oskarża swojego przeciwnika o to, że nie dba o relacje z sojusznikami. Podczas debaty wspomniała w tym kontekście o Polsce, twierdząc, że republikanin pozwoliłby Putinowi zająć nasz kraj. Próbowała w ten sposób zyskać sympatię amerykańskich wyborców polskiego pochodzenia. Wielu z nich mieszka w Pensylwanii, czyli jednym z najważniejszych swing states. Po Harris można spodziewać się polityki typowej dla prezydentów z Partii Demokratycznej – oparcia na sojuszach, konwencjonalnej dyplomacji i dążenia do deeskalacji napięć i konfliktów międzynarodowych.
Donald Trump od zawsze był zdecydowanym zwolennikiem Izraela w konflikcie z Palestyńczykami. Jako prezydent uznał Jerozolimę za stolicę Izraela, choć status tego miasta jest sporny od początku konfliktu izraelsko-palestyńskiego. W kontekście izraelskiej ofensywy w Gazie uważa, że najistotniejsze jest odzyskanie zakładników, ale pozwala sobie też na krytykę premiera Izraela Benjamina Netanjahu. Twierdzi, że ten popełnia błędy, które przyczyniają się do tego, że Izrael przegrywa wojnę wizerunkową na arenie międzynarodowej. Mówił też, że premier Izraela powinien przyspieszyć operację wojskową i jak najszybciej doprowadzić do jej zakończenia.
Niektórzy mają nadzieję, że Kamala Harris zmieni politykę USA względem konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Rosnący sprzeciw młodych wyborców względem amerykańskiego poparcia dla Izraela może negatywnie odbić się na wyniku wyborczym demokratów, którzy zazwyczaj liczą na głosy tej części elektoratu. Jednak w ramach dotychczasowej kampanii Kamala Harris kontynuuje politykę, którą w kwestii Izraela i Strefy Gazy przez ostatnie lata prowadził Joe Biden. Prezydent nieustannie podkreśla swoje przywiązanie do partnerstwa z Izraelem, jednocześnie zaznaczając, że zależy mu na pokoju i ograniczaniu eskalacji konfliktu. Wraz z postępem izraelskiej ofensywy w Gazie administracja Bidena stopniowo zmieniła swoje stanowisko z bezwzględnie pro-izraelskiego na bardziej krytyczne. Kamala Harris nadal popiera sprzedaż amerykańskiej broni Izraelowi, podkreśla, że zawsze będzie chronić ten kraj, ale od jakiegoś czasu nawołuje do zakończenia operacji wojskowej w Gazie i podpisania układu pokojowego. W swoich przemówieniach wspomina o sytuacji Palestyńczyków, ale nie zgłasza konkretnych postulatów w ich sprawie.
Po obydwu kandydatach można spodziewać się bliskiej współpracy z Izraelem. Można spekulować, że Harris będzie bardziej ostrożna i zachowawcza swoich działaniach niż Trump, ale prawdopodobnie będzie kontynuować politykę Bidena.
Donald Trump jest zwolennikiem stanowczej konfrontacji Stanów Zjednoczonych z Chinami. Za główny problem uznaje chińską ekspansję na polu gospodarczym. Zdaniem Trumpa należy jej przeciwdziałać, aby chronić amerykańskich pracowników i przedsiębiorców.
Trump uważa, że Chiny wykorzystują słabość prezydentów z Partii Demokratycznej i rosną w siłę dzięki swojej strategii handlowej. Były prezydent szczególną uwagę poświęca bilateralnej wymianie handlowej Chin z USA. Stany Zjednoczone importują dużo więcej chińskich dóbr niż eksportują do tego kraju (wiele amerykańskich firm importuje chińskie części składowe do produkcji własnych dóbr, które później eksportowane są do innych państw). Dlatego jako prezydent Trump wprowadzał taryfy na chińskie produkty (podatek od eksportu chińskich dóbr do USA). Wprowadzone przez niego podatki wynoszą obecnie średnio 18 proc. i obejmują miliardy chińskich produktów. Trump twierdzi, że taryfy celne powinny być jeszcze wyższe.
Dodatkowo w ostatnich latach Chiny próbują zyskać na znaczeniu w gałęziach produkcji opartych na zaawansowanej technologii. Dlatego Trump starał się ograniczyć eksport amerykańskich technologii na chiński rynek. Technologiczne starcie między USA i Chinami dotyczy m.in. produkcji półprzewodników.
Jednocześnie Trump nie przywiązywał aż tak dużej wagi do kwestii niezależności Tajwanu. W swoich wypowiedziach sceptycznie odnosił się do koncepcji wsparcia rządu w Tajpej, które uważa za zbyt kosztowne. Zaakceptował jednak intensyfikację amerykańskich patroli morskich w cieśninie tajwańskiej i kontynuował sprzedaż broni dla Tajwanu. Mówił jednak, że Tajwan powinien płacić więcej za protekcję Stanów Zjednoczonych.
Z kolei Kamala Harris krytykowała działania chińskich władz w kontekście praw człowieka. Tak jak Trump uważa, że Stany Zjednoczone muszą prowadzić stanowczą politykę względem poszerzających się globalnych wpływów Chin. Harris popiera m.in. inicjatywę Bidena dotyczącą budowy infrastruktury w państwach rozwijających się, w celu przeciwdziałania chińskiej inicjatywie Pasa i Szlaku (Belt and Road Initiative). Uważa też, że USA muszą wprowadzić więcej regulacji odnośnie Tik Toka, ponieważ stanowi on zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. W kwietniu 2024 roku Biden podpisał ustawę, która zablokuje Tik Toka w USA, jeżeli do końca roku amerykański oddział tej aplikacji nie zostanie sprzedany przez chińskich inwestorów. Harris twierdzi jednak, że zakazanie Tik Toka nie było celem administracji Bidena.
W kwestiach gospodarczych Harris jest przeciwna agresywnej wojnie handlowej, którą zapoczątkował Trump. Uważa, że Stany Zjednoczone muszą pokojowo konkurować z Chinami i zapewnić sobie zwycięstwo w walce o globalne wpływy pokojowymi metodami. Jeszcze jako kandydatka na wiceprezydenta Harris twierdziła, że taryfy celne skutkują jedynie podwyższeniem cen dla amerykańskich przedsiębiorców, a Trump „przegrał wojnę handlową”. Administracja Bidena zachowała jednak większość podatków wprowadzonych przez poprzednią władzę, a Harris obecnie nie ma konkretnych postulatów w sprawie ich obniżenia. Popiera jednak prowadzoną zarówno przez Trumpa, jak i Bidena politykę ograniczania dostępu Chin do zaawansowanych technologii.
Kamala Harris uznaje, że pomimo sporów i realnej konkurencji między mocarstwami USA muszą dbać o poprawne relacje dyplomatyczne z Chinami. Według niej konieczne jest utrzymanie odpowiedniej komunikacji, która będzie zapobiegać eskalacji napięcia pomiędzy tymi mocarstwami. Uznaje też, że w niektórych kwestiach USA muszą współpracować z Chinami (np. w kwestii walki z globalnym ociepleniem). Jako wiceprezydentka Harris uczestniczyła w międzynarodowych konferencjach, podczas których spotykała się z liderami innych państw, m.in. Chin. W trakcie spotkania z przewodniczącym Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinpingiem naciskała na zachowanie odpowiedniej komunikacji między liderami obydwu państw, aby „właściwie zarządzać konkurencją” pomiędzy Chinami i USA.
W kwestii Tajwanu Harris uważa, że Stany Zjednoczone muszą wspierać obronność tej wyspy. Uznaje, że najlepszym sposobem na osiągnięcie tego celu jest kontynuacja polityki, którą jej kraj prowadzi od wielu dekad. Harris chce dalej sprzedawać Tajwanowi broń i podtrzymywać nieoficjalną dyplomację w celu zapewnienia dalszej autonomii wyspy – w taki sposób chce zapobiec doprowadzeniu do otwartego konfliktu zbrojnego w regionie.