Ofensywne strategie Donalda Trumpa i Kamili Harris. W jaki sposób kandydaci próbują przekonać do siebie wyborców?

Wszystko wskazuje na to, że wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych będą niezwykle wyrównane. Kamala Harris cieszy się przewagą sondaży w kluczowych stanach, ale jeden duży błąd może pozbawić ją prezydentury. Na ostatniej prostej kampanii kandydaci próbują wszystkiego, by przekonać do siebie wyborców. Jakie strategie przyjęli demokraci i republikanie?

Dwa miesiące do mety 

Choć od paru tygodni Kamala Harris wyraźnie wysuwa się na prowadzenie w ogólnokrajowych sondażach, to system elektorski sprawia, że wybory będą bardzo wyrównane (o wyniku zadecyduje tak naprawdę parędziesiąt tysięcy niezdecydowanych wyborców w siedmiu swing states). Duży błąd jednego z kandydatów na ostatniej prostej może zdeterminować wyniki elekcji. Zostały jeszcze dwa miesiące kampanii wyborczej, w tym co najmniej dwie debaty (jedna kandydatów na prezydenta i jedna kandydatów na wiceprezydenta). Warto więc spojrzeć na to, jakie strategie przyjęły sztaby wyborcze republikanów i demokratów. Kampanijne narracje mogą okazać się kluczowe w wyścigu o Biały Dom.

Czy Trump jest po prostu dziwny?

Odkąd Kamala Harris przejęła stery kampanii wyborczej demokratów, zmieniła się nieco narracja na temat kandydata republikanów – Donalda Trumpa. Wcześniej ich główną linią ataku było podkreślanie powagi nadchodzących wyborów. Demokraci uważają Trumpa za największe niebezpieczeństwo dla amerykańskiej demokracji, co było najważniejszym punktem ich argumentacji wyborczej. Teraz mają na niego nowe określenie – Trump jest po prostu „dziwny”. W ten sposób pragną zwrócić uwagę wyborców na ekscentryczność wielu zachowań Trumpa. Jednym z pierwszych polityków, który zaczął używać tego określenia, był kandydat na wiceprezydenta Kamali Harris Tim Walz  – już na początku sierpnia mówił, że Donald Trump i jego kandydat na wiceprezydenta – J. D. Vance – są po prostu „dziwni jak cholera”.

Kolejnym punktem ataku demokratów jest kontrowersyjny Project 2025, czyli szczegółowy scenariusz potencjalnej polityki drugiej kadencji prezydenckiej Donalda Trumpa. Został przygotowany przez Heritage Foundation (jeden z najbardziej wpływowych konserwatywnych think tanków w USA), w którym pracuje wielu byłych doradców i pracowników administracji Trumpa. Projekt powstał dlatego, że gdy Donald Trump wygrał wybory w 2016 roku, wyznawał szereg prawicowych wartości, ale nie umiał przekształcić ich w konkretne postulaty i działania. Brak konkretnych planów na realizację konserwatywnych wartości w praktyce sprawił, że podczas prezydentury nie udało mu się wdrożyć wszystkich pomysłów, na których zależało prawicy. Autorzy projektu chcą zapewnić Trumpowi mapę prowadzącą do skutecznej realizacji swojej agendy. 

W czym więc problem? Po pierwsze, projekt działa na przekór logice kampanii wyborczej Trumpa, który stara się utrzymać swoje własne poglądy polityczne na drugim planie. Dużo bardziej zależy mu na atakowaniu swoich przeciwników. Szczegółowy wykaz konserwatywnych postulatów jest w tym kontekście polityczną wtopą. Konkretne postulaty, które przedstawiło Heritage Foundation, są niezwykle łatwym celem ataku dla sztabu Kamali Harris. Są też bardzo kontrowersyjne. Zakładają m.in. centralizację władzy i obsadzenie stanowisk w administracji osobami lojalnymi wobec republikańskiego prezydenta.

Pomimo że Trump konsekwentnie odcina się od Project 2025 (to prawda, że jego sztab wyborczy nie jest odpowiedzialny za te postulaty), to przeciętnemu wyborcy ciężko uwierzyć, że nie sięgnie po gotowy scenariusz, gdy ponowienie dojdzie do władzy. Nic dziwnego, że kampania demokratów nieustannie podkreśla jego powiązania z autorami projektu. Demokraci chcą zaznaczyć, że platforma Trumpa jest skrajnie prawicowa i potencjalnie szkodliwa dla kraju. Wydawałoby się, że wykaz konkretnych postulatów powinien spodobać się wyborcom, w końcu w trakcie kampanii wyborczych często słyszymy zarzut, że kandydatom lub partiom brakuje programu. W praktyce ciężko oczekiwać, żeby wiele osób przeczytało dokument o długości prawie 1000 stron. Dodatkowo postulaty przedstawione przez Heritage Foundation przeważnie nie cieszą się poparciem niezależnych wyborców. „Radykalny Project 2025” stał się więc prostym hasłem wyborczym, które służy kampanii demokratów. Oglądając debatę kandydatów, z pewnością usłyszymy o nim w formie ataku z ust Kamali Harris.

W debacie z pewnością usłyszymy też o aborcji. To dzięki niej demokraci niespodziewanie wygrali ubiegłoroczne wybory do Senatu (a w Izbie Reprezentantów stracili dużo mniej miejsc, niż przewidywano). Wszystko sprowadza się do wyroku Sądu Najwyższego, który obalił ogólnokrajowe prawo do aborcji (oznacza to, że liczy się teraz prawo obowiązujące w poszczególnych stanach, a aborcja jest nielegalna w niektórych częściach kraju), które funkcjonowało w USA od lat 70. XX wieku, również na bazie wyroku najważniejszego sądu w USA. Decyzja Sądu Najwyższego została bardzo negatywnie odebrana przez opinię publiczną, co odbiło się na poparciu dla republikanów (to Trump powołał konserwatywnych sędziów, których głos okazał się kluczowy podczas wyroku). Od tego czasu demokraci nieustannie podkreślają swoje przywiązanie do ochrony praw reprodukcyjnych. Trump oficjalnie zaznacza, że nie popiera ogólnokrajowego zakazu aborcji, a jedynie niezależność decyzji władz stanowych. Mimo to jest kojarzony jako polityk przeciwny aborcji, co Kamala Harris z pewnością spróbuje wykorzystać. 

Zobacz najnowsze

Komunistka Kamala Harris

Po tym jak Kamala Harris zastąpiła Joe Bidena jako kandydatka demokratów na prezydenta, Trump musiał zmienić strategię swojej kampanii wyborczej. Od wielu miesięcy filozofia kandydata republikanów była prosta i niezwykle skuteczna. Trump atakował Bidena za wiek, mówił, że jest niepoważny, nieudolny i słaby. I była to bardzo udana linia ataku ze strony republikanów. Ich narracja w połączeniu z gafami Bidena i tragicznym występem w debacie zadziałała aż zbyt dobrze. Biden stał się tak niepopularny, że zdecydował się zrezygnować. Zastąpiła go Harris, która okazuje się dużo trudniejszym przeciwnikiem. Trump stwierdził nawet, że wymiana kandydata jest niesprawiedliwa. 

Nic dziwnego, że w sztabie republikanów zapanowała konsternacja. Harris okazała się dużo bardziej popularna (jej popularność dynamicznie wzrosła po tym, jak została kandydatką na prezydenta), niż przewidywano, a sondaże obróciły się o 180 stopni (zamiast paro punktowej przewagi Trumpa pokazują paro punktową przewagę kandydatki demokratów). Dotychczasowe kampanie Trumpa opierały się na poszukiwaniu jednego, skutecznego negatywnego określenia swojego przeciwnika. W 2016 roku pokonał Hillary Clinton, przekonując, że jest uosobieniem skorumpowanego establishmentu. W 2020 nie udało mu się znaleźć równie skutecznej łatki dla Bidena, ale w tym roku Trump skutecznie przekonywał wyborców, że urzędujący prezydent jest zbyt stary. Trump nie znalazł na razie skutecznej linii ataku względem obozu Kamali Harris, a jego kampanijna narracja jest na razie dosyć chaotyczna. Widać, że próbuje różnych rzeczy i sprawdza, czym może przekonać do siebie wyborców (albo raczej czym może odstraszyć ich od swojej przeciwniczki). 

Jak na razie Trump próbuje przekonać opinię publiczną, że kandydatka demokratów jest zwolenniczką podwyższenia podatków i mocno lewicowej polityki. Trump chce przypiąć Harris łatkę komunistki, aby zniechęcić do niej wyborców. Podkreśla, że Harris pochodzi z Kalifornii, czyli jednego z najbardziej progresywnych stanów USA. Obarcza ją winą za inflację i wysokie ceny żywności. Oskarża o nieskuteczną politykę migracyjną na granicy z Meksykiem. W ostatnich tygodniach krytykował też rzekomą skłonność Kamali Harris do unikania wywiadów w mediach (udzieliła zaledwie jednego, odkąd rozpoczęła swoją kampanię prezydencką). Podkreśla też, że Harris w przeszłości często zmieniała swoje stanowisko na temat różnych problemów politycznych (np. w kwestii wydobycia gazu i ropy). Trump chciałby, aby to wokół tych tematów skupiła się opinia publiczna przed listopadowymi wyborami na prezydenta kraju.

Debata, czyli starcie narracji 

10 września odbędzie się kolejna debata prezydencka. Historycznie to właśnie debaty bardzo często decydowały o wyniku wyborów. Szczególnie w czasach mediów społecznościowych wystarczy jeden upokarzający dla kandydata moment, który stanie się viralowym klipem udostępnianym przez miliony wyborców. Nie trzeba sięgać głęboko w przeszłość, żeby znaleźć odpowiedni przykład. Czerwcowa debata Bidena z Trumpem wypchnęła urzędującego prezydenta z wyścigu o drugą kadencję. Nikogo nie obchodziła merytoryczna warstwa wypowiedzi, tylko sam styl wystąpienia, który w przypadku Bidena był po prostu fatalny. 

Powszechnie uznaje się, że Kamala Harris jest faworytką nadchodzącej debaty. W kontraście z cichym i niewyraźnym Bidenem energia Trumpa dawała republikanom olbrzymią przewagę. Jednak przeciwko energicznej, dużo młodszej kobiecie Trump może mieć więcej problemów. Szczególnie że dotychczasowe wystąpienia Kamali Harris podczas kampanii wyborczej były przeważnie bardzo udane. Jedno jest pewne, debata pomiędzy Trumpem i Harris nie będzie pokazem merytorycznej dyskusji o szczegółach programów kandydatów i konkretnych wizjach polityki, którą należy realizować w kraju. Spektakl, który odbędzie się 10 września, będzie pokazem siły i zderzeniem ofensywnych strategii przygotowanych przez sztaby wyborcze pretendentów do Białego Domu.